To zostało w nas - o kulisach "12 000 dni…" Anna Dudzińska i Michał Matus
Nieopowiedziane historie pociągają - mówi Anna Dudzińska w jednym z odcinków podcastu "12000 dni: katastrofa promu Jan Heweliusz". Jak długo trwało zbieranie materiałów? Które rozmowy okazały się najtrudniejsze? Czy milczenie przynosi ulgę? I jaką lekcję niesie ta dramatyczna opowieść dla nas wszystkich - o kulisach dokumentu rozmawiamy z jego twórcami: Anną Dudzińską i Michałem Matusem.
Michał Matus, Anna Dudzińska, Maciej Zaremba Bielawski i Zuzanna Olbinska.
Foto: Materiały własne autorów podcastu
Audioserial "12000 dni: katastrofa promu Jan Heweliusz" powstał we współpracy z Zuzanną Olbinską.
- Przyczyn tej katastrofy doszukuje się wiele osób, od lat. Pytanie, dlaczego ten prom zatonął bardzo interesuje ludzi. Dla nas z Michałem ważniejsze było jednak kogo w tej historii nie wysłuchano i nie usłyszano - mówi nam Anna Dudzińska. - Jak zaczęliśmy się tym tematem zajmować, nie przypuszczaliśmy nawet, w jak różne miejsca nas to zaprowadzi. Tej historii nie byłby w stanie wymyślić scenarzysta. To musi napisać życie - podkreśla dziennikarka.
- To opowieść o przeżywaniu traumy, zmaganiu się z nią. O świecie morza, który sam w sobie jest fascynujący, trochę niedostępny dla przeciętnego człowieka. Możliwość wejścia w ten świat, zbudowania opowieści, która da coś ludziom - po traumie albo stracie - bo znajdą jakiś wspólny wątek z bohaterami naszej historii - była dla nas bardzo istotna - dodaje Michał Matus.
Posłuchaj audycji Trójki:
To, czego nie słychać
Długie miesiące pracy. Dziesiątki godzin nagrań. Tygodnie montażu. Poszukiwanie kontaktów, podążanie za nowymi wątkami. Spotkania i rozmowy, czasem kilkuminutowe czasem wielogodzinne - tak, w bardzo dużym skrócie, wyglądała intensywna praca autorów podcastu. - Na początku wydawało nam się to takie oczywiste: idziemy śladami wdów po marynarzach, szukamy wdów po kierowcach. Chcieliśmy porozmawiać z panią kapitanową Ułasiewiczową - i tutaj muszę powiedzieć, że udało się to dzięki Netflixowi - do tamtego momentu udzieliła dwóch wywiadów: dla Wysokich Obcasów i dla nas. Chcieliśmy rozmawiać z tymi, którzy ocaleli. Potem pomyśleliśmy, że nikt nie wysłuchał ludzi z innych krajów - tłumaczy tok myślenia reporterów Anna Dudzińska.
- Nie zależało nam na tym, żeby tych rozmówców było dużo. Chcieliśmy, aby to były ważne, pogłębione rozmowy. Takie prawdziwe spotkania - podkreśla Michał Matus.
- U pani Teresy Pycińskiej spędziliśmy prawie sześć godzin. A wiedzieliśmy, że to jest praca do jednego odcinka, na kilkanaście minut. Ja jednak wychodzę z założenia, że skoro wchodzisz w butach do czyjegoś domu, masz nadzieję że ktoś ci otworzy serce i opowie o swoich najtrudniejszych przeżyciach, to tego nie da się zrobić w kilka minut. Nie da się po prostu wpaść do kogoś i włączyć mikrofon. To wymaga ogromnego przygotowania, cierpliwości, jakiejś wzajemnej życzliwości, zbudowania zaufania. Bez tego wszystkiego, po prostu nie ma nic - przyznaje Anna Dudzińska.
Anna Dudzińska i Michał Matus przy pomniku ofiar promu Estonia w Sztokholmie. Po nitce do kłębka
Przy wątku szwedzkim nieoceniona okazała się pomoc Macieja Zaremby Bielawskiego - szwedzkiego dziennikarza i pisarza polskiego pochodzenia. - Odbijaliśmy się od wielu drzwi z Maciejem, nie raz musieliśmy zawracać. Tu kancelaria zamknięta. Tu prawnik już nie pracuje. List wysłany, odpowiedzi nie ma. Aż w końcu Maciej powiedział - spróbujmy znaleźć Karlssonów. I udało się - opowiada Anna Dudzińska. - Pierwszy telefon Michała do Szwecji. Zdanie: tak jestem córką Laili Karlsson. Mama umarła półtora roku temu. I w końcu pytanie: czy znacie Agnieszkę, taką polską Włoszkę? Ona była u nas - dodaje reporterka.
- To była dla nas przedziwne. Dlaczego jedenastoletnia dziewczynka, Polka, miała się znaleźć na szwedzkiej farmie parę miesięcy po katastrofie? - pyta dziennikarka. - Już sama podróż w tamtym czasie była skomplikowana, dziewczynka nie mówiła po szwedzku ani angielsku, ktoś z rodziny musiał też wydać zgodę na jej wyjazd - wymienia.
- Początkowo kontakt z nią odbywał się po włosku. Michał był przekonany, że ona nigdy nie powie do nas słowa po polsku. Myśleliśmy, żeby ją odwiedzić we Włoszech, ale uznaliśmy, że najlepiej będzie ją zaprosić do Szwecji i to było to - opowiada. - Daliśmy jej tyle szczęścia, że ona się tam ponownie znalazła po tych 32 latach, tyle się pięknych rzeczy zdarzyło - dodaje wzruszona.
Historie, które zostają w głowie
Czasem reporterowi trudno zachować dystans do historii, którą opowiada. Chłonie emocje, dźwięki, zapachy, smaki. Żyje tematem.
- Każda opowieść, odkłada się w sercu i umyśle reportera i to po porostu wraca - mówi Anna Dudzińska odpowiadając na pytanie, która z rozmów była dla niej szczególnie trudna. - To mi się śniło potem - mówi.
- Gdy się rozmawia z ludźmi, którzy przeżyli katastrofę, to się im współczuje i przeżywa. Z każdej z tych rozmów wychodziłem bardzo poruszony. Są historie, które po prostu zostają w głowie i wraca się do nich myślami - przyznaje Michał Matus. Dla dziennikarza jedną z takich historii było wyparcie języka polskiego przez Agnieszkę. - Za wszelką cenę chcieliśmy uniknąć retraumatyzacji, baliśmy się zarzucić ją językiem polskim. Zrobiliśmy ten krok wstecz i byliśmy bardzo ostrożni. Fakt, że ktoś zapomniał języka polskiego, czy się od niego odciął i go nie używa, był dla mnie bardzo poruszający - mówi. Dodaje jednak, że każda z tych opowieści była równie chwytająca za serce i nie można ich ze sobą zestawić.
Podobne odczucia ma Anna Dudzińska, dla której wszystkie te opowieści były przejmujące. - Bardzo mnie porusza historia Agnieszki Chojki i pani kapitanowej, które chroniąc siebie tak naprawdę nigdy nie wypowiedziały swojego bólu. Wzrusza mnie pani Pycińska, wdowa - to ta, która mówi, że jesteśmy drapieżni na słowa, z której zdejmowaliśmy skórę jak łupiny z cebuli i ona naprawdę nas polubiła - to było cudowne spotkanie. Państwo Petrukowie, którzy mówią, że nie chcą już mówić i potrafimy jakoś uszanować to milczenie. I wszystkie córki Karlssonów, które na nas czekają. Na początku są na dystans, potem powolutku się otwierają i same ze sobą zaczynają rozmawiać o tym, co się wydarzyło. I historia Agnieszki, która jest dla mnie szczególna. To jest dziewczyna, która nie wiem, ile razy została w życiu skrzywdzona - wymienia dziennikarka i ma nadzieję, że dużo jest w tych opowieściach piękna, miłości, czułości, troski.
Pytania, które muszą wybrzmieć
Rozmowy o dramatycznych doświadczeniach rzadko kiedy są łatwe. Trauma często zaklęta jest w milczeniu a perspektywa powrotu pamięcią do wydarzeń sprzed lat niejednokrotnie budzi przerażenie. Anna Dudzińska w pewnym momencie stwierdza: "czekają pytania, których nie da się zadać gdzieś indziej". Czy autorom podcastu trudno było zadawać te najtrudniejsze pytania?
- Ludzie, którzy przeżyli nieszczęście mogą iść dwiema odmiennymi drogami: wybrać milczenie, albo chcieć o tym mówić. Jeśli wybierają milczenie, to absolutnie należy to zaakceptować. Ale jeśli chcą mówić, to wystarczy dobrze zadać pytanie, z szacunkiem dla tej osoby, bo ona po prostu chce tę opowieść z siebie uwolnić - odpowiada dziennikarka. Podobnie uważa Michał Matus. - Decydując się na rozmowę, na spotkanie, obie strony zgadzają się na to, że trudne pytania wcześniej czy później się pojawią. Wiadomo, nie jest to coś co łatwo przechodzi przez gardło - przyznaje dziennikarz. Liczy się wyczucie, wrażliwość na drugiego człowieka, uważność. - Staraliśmy się prowadzić te rozmowy w taki sposób, aby zawsze zostawić rozmówcom przestrzeń na to, żeby mogli powiedzieć nie. I były takie sytuacje - dodaje. Podkreśla także, że niezwykle ważne jest, żeby nie opisywać czegoś jako bardziej sensacyjne, porywające niż jest w rzeczywistości.
Krucha równowaga
Granica między informacją a sensacją jest bardzo cienka. Autorzy podcastu jej nie przekroczyli. Czy mieli dylemat, co umieścić a co pominąć ze względu na bliskich ofiar?
- Ależ oczywiście, że mieliśmy - przyznaje Anna Dudzińska. - Borys Szyc uczył się zachowań kapitana na podstawie kasety magnetowidowej. Kapitan Ułasiewicz nagrywał dużo filmów. Uwielbiał to. Ja i Zuzanna Olbinska oglądałyśmy te materiały razem z Agnieszką Chojką i panią kapitanową. Był na nich głos kapitana - nigdy nie wyemitowany. Zapytałam panie, czy możemy to wykorzystać. Z punktu widzenia reporterki radiowej to niezwykle mocna rzecz. Panie jednak zdecydowały, że to ich prywatna kaseta i nie chcą, żeby to gdziekolwiek się znalazło - opowiada.
- Było też nagranie, które miała rodzina w Szwecji zrobione przez nurków we wraku, najpewniej kilka miesięcy po katastrofie - dodaje Michał Matus. - Siostry nie chciały go odtwarzać, a my też w żadnym momencie nie naciskaliśmy, aby to przy nas zrobiły. One były wystarczająco zdruzgotane samym wspomnieniem o istnieniu tej kasety. Nie chcieliśmy epatować nagraniami, na których ludzie są przytłoczeni tą katastrofą. Zależało nam na tym, żeby opowiedzieli nam swoją prawdę - podkreśla reporter i dodaje, że czasem dobrze jest zrobić krok wstecz.
Potwierdza to Anna Dudzińska. - To jest też opowieść o zdejmowaniu nogi z gazu. W każdej z tych rozmów były takie momenty, w których zamiast podstawiać mikrofon pod czyjeś usta, odkładaliśmy go na bok. Tyle, że to wszystko uświadamiamy sobie dzisiaj. Nie analizowaliśmy tego w czasie rozmów, po prostu staraliśmy zachować wrażliwość i delikatność - przyznaje.
Refleksja, z którą twórcy chcą pozostawić słuchaczy
- Taką najważniejszą dla mnie rzeczą, która zupełnie inaczej brzmi w postaci pojedynczego suchego zdania, a inaczej w takiej historii jest to, że w obliczu straty i traumy ważne jest, aby mieć obok siebie dobrych i życzliwych ludzi. Kiedy tego wsparcia od drugiego człowieka brakuje, taki ciężar staje się kompletnie nie do uniesienia. Jak się niesie razem, to jednak jest trochę lżej - mówi Michał Matus i dodaje, że to nie sprawi, że przejdzie się przez traumę suchą nogą, bez uszczerbku. - Ale się przejdzie - stwierdza.
Dla Anny Dudzińskiej ważne jest, aby zadawać pytania. - Często boimy się trudnych pytań, gdy ktoś przeżywa coś złego. Ta osoba może jednak zdecydować, czy chce nam o tym opowiedzieć, czy woli milczeć. Ale jak nikt nie pyta, to wtedy jakbyśmy zapominali o tych ludziach - mówi dziennikarka. - Bliscy ofiar katastrofy Heweliusza czuli się zapomniani. Nie zostali zaopiekowani. Tym ludziom 14 stycznia 1993 roku o 5 rano zawaliło się życie. To było kilkadziesiąt osób. Trzeba było zapewnić im wsparcie, opiekę, dać serce i pieniądze, żeby mogli poukładać sobie tę rzeczywistość. Nie zrobiono tego - przyznaje.
- Od samego początku wiedziałam, że będzie to niełatwa opowieść o traumie. Zależało mi jednak na tym, aby w tej historii słuchacze mogli odnaleźć samych siebie. Bez względu na to, czy stracili osobę bliską w wypadku górniczym w kopalni, czy na przejściu dla pieszych. Ten mechanizm przeżywania straty, traumy jest w jakiś swoich wariantach, powtarzalny. I dlatego warto o tym mówić i tego słuchać - dodaje Anna Dudzińska.
Rozmawiała Magdalena Hejna