"Uczyła, jak iść za swoimi marzeniami". Prawnuczka Marisa o Tamarze Łempickiej

Marisa Łempicka, prawnuczka najsłynniejszej polskiej malarki i ikony światowego art déco, od lat zajmuje się opieką nad spuścizną artystyczną swojej prababci. Niedawno była w Warszawie podczas wystawy Artshow 2025, prezentując m.in. oryginalne rysunki Tamary.

"Uczyła, jak iść za swoimi marzeniami". Prawnuczka Marisa o Tamarze Łempickiej

Tamara Łempicka "Autoportret w zielonym Bugatti"

Foto: © 2025 Tamara de Lempicka Estate, LLC/ Adagp, Paris

- Tamara nie przekazała talentu malarskiego kolejnym pokoleniom - często żartuje prawnuczka artystki, która jednak odziedziczyła po niej zamiłowanie do sztuki. Z Marisą Łempicką rozmawiamy o tym, jak pamięta prababcię, o tym, że Tamara Łempicka wciąż potrafi zaskakiwać i czy istnieje życie bez sławnej artystki.

Piotr Radecki: Co pani lubiła/lubi w swojej prababci?

Marisa Łempicka: Odebrałam od Tamary wiele cennych lekcji: jak być niezależną, jak iść za swoimi marzeniami, jak budować odporność, jak nie pozwolić, żeby cię dołowały złe rzeczy, które się przydarzają i wiele innych rzeczy. To wielkie błogosławieństwo, że urodziłam się w tej rodzinie.

We wspomnieniach o swojej prababci często pani używa określenia "królowa". Czy była też zwykłą kobietą?

Nie, w ogóle - właściwie była tylko królową. Nie była typową babcią: nigdy nie widziałam jej bez makijażu, bez zrobionych włosów, niesamowitych strojów, kapelusza czy biżuterii. To była zresztą największa biżuteria, jaką w życiu widziałam. No i zawsze pachniała francuskimi perfumami. Nazywałyśmy ją chérie - tak sama chciała. Nie babcia, babunia, nanny, tylko właśnie chérie.

Marisa Łempicka ze swoją prababcią, wybitną malarką Tamarą Łempicką © 2025 Tamara de Lempicka Estate, LLC/ Adagp, Paris Marisa Łempicka ze swoją prababcią, wybitną malarką Tamarą Łempicką © 2025 Tamara de Lempicka Estate, LLC/ Adagp, Paris

Mówiła pani, że Tamara wciąż zaskakuje: niespodzianką było jej żydowskie pochodzenie, data urodzin inna niż oficjalna… Co nowego pojawiło się ostatnio?

Tak, ciągle coś odkrywamy, wciąż jest coś nowego. Na przykład myśleliśmy, że ojciec Tamary zmarł w czasie rosyjskiej rewolucji, ale dzięki współpracy z Muzeum Narodowym w Lublinie, które prowadzi badania na ten temat, okazało się, że przeżył. Wiemy, że zmienił imię - z Beno na Borys - i kiedy Tamara, jej matka i siostra wyjechały do Warszawy, on pozostał w Rosji. Stanisław, jej brat, o którym myśleliśmy, że zmarł, także tam został. Tak więc mężczyźni zostali w Rosji, a kobiety zdecydowały się wrócić do Polski.

Są informacje o ich dalszym losie?

Badania trwają. Trudno w Rosji jest uzyskać jakiekolwiek dokumenty, a w sytuacji obecnej to już szczególnie. Wiadomo jednak, że przeżyli rewolucję, a Katarzyna Mieczkowska, dyrektorka Muzeum Narodowego w Lublinie, powiedziała mi, że Stanisław został nauczycielem matematyki. Na temat śmierci ojca i brata wciąż nic nie wiadomo.

Na początku tego roku miała miejsce światowa premiera pełnometrażowego filmu dokumentalnego "Prawdziwa historia Tamary Łempickiej. Historia przetrwania". W Polsce był on pokazywany podczas Krakowskiego Festiwalu Filmowego.

Z reżyserką Julią Rubio przyjaźnimy się od 25 lat. Pewnego dnia, podczas COVID-u, zdzwoniliśmy się na Zoomie i ona powiedziała, że zawsze chciała zrobić film o Tamarze Łempickiej. Więc powiedziałam: "Dlaczego nie zrobić go teraz?". Chciałam, aby to był film fabularny, ale filmy dokumentalne potrzebują mniejszego budżetu. Julie sfinansowała bardzo dużą jego część. Przeprowadziła wywiady z członkami rodziny, podzieliliśmy się z nią naszym archiwum domowym, oczywiście pokazałyśmy też jej dzieła, które posiadamy. Mieliśmy także film, który nakręcił mój dziadek podczas wizyty Tamary: on też jest częścią tego dokumentu. A później Julia zrobiła też wywiady z marszandami sztuki, z ekspertami, z kolekcjonerami. A nawet z ludźmi z Broadwayu, bo wystawiano tam musical "Łempicka". Daliśmy Julie bardzo dużą wolność artystyczną, więc kiedy opowiada historię, pod wieloma względami jest to jej spojrzenie na historię Tamary.

A więc trochę inne niż pani?

Myślę, że czasami skupia się na kwestiach, które nie są istotne. A pewne rzeczy, które są istotne, nie zostały umieszczone w filmie.


Czy coś w tym filmie panią zaskoczyło?

Jestem zaskoczona wielkim sukcesem, jaki on odniósł. Myślałam, że to będzie mały film, niskobudżetowy. Zrobiliśmy go przede wszystkim dla amerykańskiej publiczności, która po prostu wcale nie znała Tamary. Więc stwierdziłam, że zaprezentowanie jej postaci obywatelom Stanów Zjednoczonych to świetny pomysł. Ale ten film sprzedaje się na całym świecie! Właśnie wróciłam z Budapesztu: mieliśmy pełną salę, 500 osób! W Australii pokaz też całkowicie się wyprzedał, w Katowicach 5 dni… I to jest niesamowite.

Tamara Łempicka to przecież światowej klasy artystka…

Wiem - bardzo wiele osób zna jej sztukę, ale… nie wie, czyja to sztuka, nie zna jej historii. To właśnie chcieliśmy zmienić. I myślę, że ten dokument nam na to pozwolił.

W historii rodu jest Tamara, jej córka Kizette, wnuczka Victoria, prawnuczki Marisa i Christina… A gdzie są mężczyźni?

Wiem, to taki matriarchat… (śmiech). Mój dziadek, mąż Kizette - nazywamy go Foxy, ponieważ nazywał się Foxhall - zmarł na raka, mając 58 lat. A mój ojciec, Julio, odszedł, mając 62 lata. Moja siostra i ja nie jesteśmy mężatkami, chociaż mam partnera, z którym jestem od 10 lat, nie mamy też dzieci. W pewien sposób to smutne, ponieważ w ten sposób nie przedłużamy rodu Tamary…

To ród silnych kobiet. Film jest także o tym: o niezależnych kobietach w męskim świecie

Tamara powtarzała nam od bardzo młodego wieku, żeby się nie obawiać, żebyśmy realizowały swoje marzenia, że mamy w sobie moc, że możemy sięgać po cokolwiek sobie wyobrazimy. Tak, jak Klementyna Dekler, jej babka, która spoczęła na cmentarzu żydowskim w Warszawie. Ona uczyła ją dokładnie tego samego.


Marisa Łempicka, prawnuczka wybitnej malarki Tamary Łempickiej Marisa Łempicka, prawnuczka wybitnej malarki Tamary Łempickiej

Pani opiekuje się i kultywuje dziedzictwo Tamary. Siostra zajmuje się czymś innym. Nie ma pani czasem chęci zamienić się, posadzić jej na swoim miejscu?

Ona ma ciężkie życie: mieszka na wsi, pracuje. Chroni i zajmuje się maltretowanymi zwierzętami. To fantastyczna inicjatywa: w Argentynie jest bardzo niski poziom świadomości, jeżeli chodzi o traktowanie zwierząt. Podobnie jest z dziećmi. Moja siostra ratuje konie, które są maltretowane, poddaje je rehabilitacji i wykorzystuje do hipoterapii dla dzieci z problemami psychicznymi. To jest bardzo ważne, ale to też bardzo trudna praca: wstaje o godz. 5 rano, kładzie się o północy. Dzięki fundacji, tej pracy, którą wykonujemy z dziedzictwem Tamary, jesteśmy w stanie ją wspierać, pomagać tym wszystkim ludziom. Wspieramy się, ale każdy ma swoją własną funkcję do wykonania: ona mogłaby robić to, co ja robię, jednak ja nie mogłabym robić tego, co ona robi.

Czy jest jakiś fragment pani życia, w którym nie ma Tamary Łempickiej?

(śmiech) Oczywiście… Ona towarzyszy mi przez cały czas: jeżeli nie wiem, co mam zrobić, to zastanawiam się, co ona by zrobiła. Ale teraz spędziłam piękne wakacje z moją matką i siostrą w Cancun: po prostu się relaksowaliśmy. Sama też na co dzień mieszkam w Aspen, narciarskim ośrodku turystycznym. Więc tam też się oddaję takiemu relaksowi…

Jednym z najsłynniejszych dzieł Tamary Łempickiej jest "Autoportret w zielonym Bugatti". Czy siedziała pani w takim samochodzie?

(śmiech) Tamara nie miała Bugatti: jeździła żółtym Renault. Ale kiedy poproszono ją o autoportret, zdecydowała się na wybór Bugatti, bo był to najdroższy samochód owych czasów. Oczywiście, ja nigdy nie siedziałam w takim Bugatti, ale może kiedyś…?



Rozmawiał: Piotr Radecki/k