Mariusz Ostański o muzyce do podcastu "12 000 dni...": Malowałem obrazy w głowie

Co było największym wyzwaniem przy tworzeniu muzyki do audiodokumentu "12 000 dni: katastrofa promu Jan Heweliusz"? Czy któryś z motywów powstał spontanicznie i od razu trafił do finalnej wersji? O tym, jak wyglądał proces powstawania ścieżki dźwiękowej do "12 000 dni..." rozmawiamy z Mariuszem Ostańskim - jej kompozytorem oraz twórcami podcastu: Anną Dudzińską i Michałem Matusem.

Mariusz Ostański o muzyce do podcastu "12 000 dni...": Malowałem obrazy w głowie

Mariusz Ostański, kompozytor muzyki do podcastu "12 000 dni: katastrofa promu Jan Heweliusz".

Foto: Archiwum własne kompozytora

- Gdy usłyszałem, że podcast dotyczy katastrofy Heweliusza, od razu chciałem wziąć w nim udział. To ważny temat. Dlatego też podchodziłem do niego bardziej artystycznie niż komercyjnie - przyznaje Mariusz Ostański, kompozytor. - Piszę sporo muzyki do filmów dokumentalnych, ale tutaj zetknąłem się z czymś całkiem dla mnie nowym. Gdy dostaję ciszę, dostaję do niej obraz, który sam w sobie jest czymś, czym mogę się zainspirować. On nadaje pewien rytm, jest pewną referencją. Tutaj musiałem sobie większość scen wyobrażać. Malowałem te obrazy w swojej głowie - opowiada muzyk.

Posłuchaj audycji Trójki:

Muzyka to tło do narracji

- Uważam, że dla dużych produkcji powinna powstać dedykowana muzyka. Nie może pochodzić z popularnych banków muzyki. To by nie zagrało - mówi Anna Dudzińska, która kontakt do Mariusza Ostańskiego dostała od Artura Giordano. - Ten znany wśród reporterów radiowych realizator dźwięku i muzyk półtora roku temu wycofał się z branży. Polecił mi jednak Mariusza i zaczęła się magia - dodaje.

- Wiedzieliśmy, że potrzebujemy muzyki, która czasem zasugeruje grozę, będzie tłem do opowieści o katastrofie. Takiej, która będzie dawała do zrozumienia, że jest jakieś napięcie, upływ czasu, a niekiedy będzie po prostu ilustracją wzruszającego momentu - opowiada Michał Matus. - Później, montując taką opowieść, muzyki używa się jako narzędzia. Bywa, że jest ona w stanie zmienić całkowicie oblicze jakiejś sceny. Gdy pod czyjąś wypowiedzią pojawia się utwór muzyczny, głos tego człowieka brzmi inaczej - mówi dziennikarz i dodaje, że wtedy trzeba tę wypowiedź ułożyć do rytmu, aby dobrze zgrywała się z utworem.

- Bywa, dla przykładu, że podczas trwającej trzy godziny rozmowy pojawia się dramatyczne wyznanie. Ludzie jednak, gdy dokonują takich wyznań nie akcentują ich w szczególny sposób, mówią po prostu - czasem ledwie wypowiadając słowa, bo to jest takie trudne. Muzyka pozwala niekiedy zaznaczyć wagę jakiejś wypowiedzi, podkreślić emocje jej towarzyszące - tłumaczy reporter i dodaje, że nie w każdej sytuacji się to sprawdza. - Bywa, że pozostawienie jakiegoś wyznania na ciszy, wręcz potęguje jego wydźwięk - przyznaje dziennikarz. - Czasami najważniejsze wypowiedzi zostawia się na ciszy otoczonej wypowiedziami na muzyce, a czasami przeciwnie - ważne słowo daje się na muzyce otoczonej wypowiedziami na ciszy - wyjaśnia.

- Muzyka pomaga na różne sposoby budować narrację, akcentować emocje, zwalniać i przyśpieszać tempo - to pozwala słuchaczowi bardziej wczuć się w daną sytuację. Jest dla niego taką wskazówką, że dzieje się coś ważnego, na co trzeba zwrócić uwagę - dodaje.

Melodia, która zagrała od początku

- Pamiętam napisałem pierwszą kompozycję, taką zapoznawczą. Wysłałem ją Ani i Michałowi, aby mogli sprawdzić, czy czuję ten klimat. Przez dłuższy czas nie dostawałem odpowiedzi. Pomyślałem nawet, że może coś się nie spodobało. Nie wiedziałem, że w tamtym czasie praktycznie ciągle byli w drodze. W pewnym momencie odezwała się Ania i potwierdziła, że to co przesłałem jest bardzo obiecujące i tak rozpoczęła się nasza współpraca - opowiada Mariusz Ostański.

- To było niesamowite - wspomina Anna Dudzińska. - Mariusz napisał jedną wprawkę, która stała się podstawą ścieżki dźwiękowej, tylko - jak mówił później - "przykrył ją jedynie kocem"-  dodaje dziennikarka. - Opowiadaliśmy mu te historie przez telefon, a on w którymś momencie przerywał i mówił czekajcie, ja idę to napisać. Tak mocno czuł te opowieści, że po prostu pisał pod nie muzykę - dodaje.

- Rzeczywiście Ania z Michałem opowiadali mi niektóre zdarzenia, abym mógł to sobie poukładać w głowie. Komponując wyobrażałem sobie te sytuację, pojawiały mi się przed oczami konkretne obrazy. I dzięki tej mojej wyobraźni stworzyłem te klimaty. Byłem całym sobą w tym projekcie - przyznaje Mariusz Ostański. - Czułem się wolny w tym, co robię. Nic mnie nie hamowało. Zdarza się, że w czasie tworzenia muzyki gdzieś się utknie. Nie miałem takich sytuacji. Ta muzyka grała we mnie - mówi kompozytor i dodaje, że duży spokój dawała mu nić zaufania, jaka wytworzyła się między nim, a twórcami podcastu. - To wzajemne zrozumienie, świadomość po co to robimy, dawało ogromny spokój. Dzięki temu miałem wolną głowę, nic mnie nie ograniczało - podkreśla.

Gdy dzieje się magia

Większość kompozycji stworzonych przez muzyka, praktycznie bez uwag, trafiła do podcastu. - Myśmy właściwie nie odrzucili żadnego jego dźwięku. One były absolutnie w punkt trafione. To było coś nieprawdopodobnego - mówi Anna Dudzińska.

Był jednak jeden utwór, który autor sam skorygował. - Mariusz wysłał mi muzykę do wypowiedzi pani Pycińskiej, wdowy po radiooficerze. Z założenia miała być ona bardziej optymistyczna - pani Pycińska mówi nam, że jej mąż był najlepszym mężem, przyjacielem i kochankiem… Następnego dnia zadzwonił i powiedział: Ania wiesz co, nie, ta muzyka jest zła. Przemyślałem to, ona jest zbyt słodka. Wyrzuć ją do kosza. Napiszę jeszcze jedną - wspomina dziennikarka.

- Tak było - potwierdza kompozytor. - Przesłałem motyw pod wypowiedź jednej z pań i pamiętam, że następnego dnia zadzwoniłem do Ani prosząc, aby jeszcze go nie podkładali - opowiada Mariusz Ostański. - Czułem, jakby był trochę nie z tego klimatu. On może pasował do wypowiedzi, był weselszy, ale odbiegał od reszty, nie tworzył z nią harmonii. Sam sobie narzuciłem korektę. Zależało mi na tym, aby zachować spójność wszystkich kompozycji. Nawet jeśli były weselsze momenty i te bardziej dramatyczne, czy smutne chciałem, żeby tworzyły jedną całość - dodaje.

Stłumione fortepiany i dźwięk gitary

Największym wyzwaniem dla kompozytora było stworzenie muzyki, która nie będzie dominowała nad narracją, stanie się dla niej tłem. - Uciekałem od wszystkiego, co mogłoby przysłonić słowo, zabrzmieć jak samodzielny utwór - wspomina muzyk. - Podchodziłem do niej bardziej artystycznie niż komercyjnie. W utworach typu reklamy, muzyka często jest elementem wiodącym - bywa, że to ona ciągnie cały projekt - wyjaśnia autor. - Podskórnie czułem, że chcę zrobić coś, co nie będzie słuchacza rozpraszało, że ta muzyka będzie jakby pod spodem, jakby się wyłaniała z otchłani. Nie chciałem, aby była zbyt wylewna, zbyt szeroka w swoich aranżacjach, żeby właśnie nie odebrać tego, co najważniejsze - dodaje.

Przy powstawaniu ścieżki dźwiękowej artysta wykorzystał głównie fortepian. - Różnego rodzaju piana, bardzo dużo kombinacji. Tworzyłem dźwięki atonalne, naśladujące skrzypnięcia, drapanie czegoś. Nakładałem różne brzmienia. W pewnym momencie pojawia się gitara, która jest tak zmodyfikowana, że nie słychać, że to w ogóle jest gitara. Trochę jakbyśmy smyczkiem uderzali w struny - opowiada muzyk. - W jednym utworze, gdy grałem na pianinie, tak ustawiłem mikrofony, aby oddawały atmosferę studia. Słychać klapnięcie nogą, gdzieś coś zabrzękoliło. Pojawiło się sapnięcie, oddech, trochę szumów - mówi i dodaje, że na to nałożył filtry, które tłumiły dźwięki. - Wyobrażałem sobie podwodny świat i robiłem tę muzykę na miękko - przyznaje artysta.

Rozmawiała Magdalena Hejna