To był dla mnie film pierwszych razy - mówi Maria Wróbel o swojej roli w "Bądź wola moja"
Film "Bądź wola moja", francusko-polski dramat z elementami horroru w reżyserii Julii Kowalski, miał światową prapremierę na MFF w Cannes w piątek, 16 maja. Główną rolę gra w nim Maria Wróbel. - Kiedy pracujemy, rozumiemy się bez słów - mówi o współpracy z reżyserką młoda polska aktorka.
Maria Wróbel zagrała główną rolę w dramacie "Bądź wola moja" Julii Kowalski
Foto: mat. prasowe
Nawojka (Maria Wróbel) jest Polką, która wraz z ojcem mieszka na francuskiej prowincji. Tradycyjny, patriarchalny dom rodzinny tłumi jej osobowość i pragnienia, wtłaczając młodą kobietę w rolę, w której czuje się coraz gorzej. Tymczasem w wiosce pojawia się Sandra (Roxane Mequida), wyzwolona kobieta, która powróciła, by sprzedać stojący po sąsiedzku rodzinny dom. Spotkanie z nią staje się katalizatorem dramatycznych wydarzeń, zmuszając Nawojkę do zmierzenia się z wewnętrznymi demonami i podjęcia najważniejszej w życiu decyzji...
Film "Bądź wola moja" w reżyserii Julii Kowalski debiutuje w ramach Festiwalu Filmowego w Cannes, w sekcji "Quinzaine des Cinéastes" ("Directors' Fortnight") w piątek, 16 maja. Rozmawiamy o nim z odtwórczynią roli głównej, Marią Wróbel.
Piotr Radecki: Czy jest Pani osobą wierzącą?
Maria Wróbel: Od paru dobrych lat już nie jestem: nie pamiętam dokładnie od ilu…
Wiara i elementy duchowe mają więc mniejsze znaczenie w Pani życiu?
Tak. Celowo się też od nich oddaliłam - ze względu na to, jak źle wpłynęły na moją psychikę.
Dwa filmy, w których gra Pani główne role - krótkometrażowy "Zobaczyłam twarz diabła" oraz pełnometrażowy "Bądź wola moja" - poruszają właśnie kwestię wiary, nawiedzenia, opętania, egzorcyzmów. Lubi Pani horrory?
Kiedyś bałam się horrorów, ale parę lat temu przestałam. I w kontekście pracy nad tymi dwoma filmami oczywiście je oglądałam. Jedną z większych inspiracji było dla mnie "Opętanie" Andrzeja Żuławskiego. Oglądałam też "Drogę krzyżową" w reżyserii Dietricha Brüggemanna, której wcześniej nie znałam. To ciekawy film pokazujący bardzo silnego rodzica, który z jednej strony kocha swoje dziecko, a z drugiej je dominuje i narzuca swój punkt widzenia. I w jakiś sposób nie chce, żeby to dziecko dojrzewało. Oczywiście oglądałam "Egzorcystę", "Dziecko Rosemary", ale też "Egzorcyzmy Emily Rose", dokumenty z egzorcyzmami.
Tym, co było związane z egzorcyzmami, bardziej się inspirowałam w kontekście "Zobaczyłam twarz diabła". Przy "Bądź wola moja" była to też "Carrie" oraz książka Jeanne Favret-Sadaa "Les mots, la mort, les sorts", czyli "Słowa, śmierć, zaklęcia", która chyba nie została przetłumaczona na polski. Antropolożka bada wierzenia na wsi i to zaczyna wpływać także na jej życie prywatne: jej małe dziecko, które jest z nią na tych badaniach, zaczyna chorować. I zdrowieje, kiedy tylko wyjeżdżają z tego miejsca, gdzie prowadzone są badania. Więc jest to takie balansowanie na granicy racjonalnego i nieracjonalnego.
W naszych życiach wciąż istnieją elementy z pogranicza irracjonalności: kiedy czarny kot przebiega nam drogę, zazwyczaj śmiejemy się z tego. Są jednak osoby, które reagują bardziej serio. A Pani?
Przez moje odejście od wiary staram się być dużo bardziej racjonalna, choć kiedyś taka nie byłam. Jednak nie odrzucam tego w stu procentach, bo zdarzają się rzeczy, sytuacje, przy których trudno uwierzyć, że to przypadek, i je racjonalizować…
"Są rzeczy na niebie i na ziemi, o których filozofom się nie śniło…"
Nasze wewnętrzne emocje też są silniejsze, niż nam się wydaje. Jeszcze przed zdjęciami do "Bądź wola moja", kiedy już znałam scenariusz, rozmawiałem z moją babcią. Ona wiedziała tylko, że biorę udział w jakimś projekcie. I powiedziała mi, że ostatnio śniło jej się, że była u siebie, w rodzinnej wsi. Wyszła z domu i zobaczyła, że wszędzie na trawie leżą ciała jakichś stworzeń, zwierząt, jakby fok, jakieś plamy. To mi się automatycznie skojarzyło ze sceną, o której już wiedziałam, że będzie w filmie, kiedy odkrywają na łące takie trochę obrzydliwe, przerażające galaretowate plamy, które też grana przeze mnie Nawojka wcześniej widziała w snach. To właśnie był taki niesamowity przypadek.

Starsi ludzie, szczególnie na wsiach, są bardziej otwarci na rzeczy "z pogranicza", chociażby na siły natury. I wciąż jeszcze pozostały tam elementy niezinstytucjonalizowanej wiary. Im dalej od centrum, tym silniej.
Można tak powiedzieć. Julia [Kowalski, reżyserka - PR] opowiadała mi o swojej babci z Międzylesia, do której przyjeżdża i od której zawsze bierze zioła do Francji. I też mówiła, że tam jest bliżej do takiej wiary. Chociaż to jest silna wiara katolicka, ja w niej dostrzegam jakieś stare ludowe elementy.
Znacznie bliżej jest tego moja babcia, która mieszka na Podlasiu, tuż przy granicy z Białorusią. Sama miałam tam okazję doświadczyć kilku takich sytuacji. Parę lat temu zmarł mój dziadek. Przez trzy dni kobiety z całej wsi schodziły się do domu mojej babci i odmawiało się specjalny różaniec śpiewany. I to było rozciągnięte na kilka godzin…
Jest też rzadkością, żeby było otwarcie trumny. A ja teraz uczestniczyłam w pogrzebie u mojej rodziny na Podlasiu, gdzie była otwarta trumna. To są te elementy, których brakuje, a jest ich dużo.
A jak ta ludowość i wiara wyglądają we Francji? Przecież Julia Kowalski, reżyserka "Bądź wola moja", musiała do czegoś sięgnąć?
Tam to wygląda zupełnie inaczej. Jak wiadomo, Francja jest bardzo zsekularyzowanym krajem, a wiara katolicka jest dużo rzadziej spotykana niż w Polsce. Tu niejako każdy z tego wyrasta i dopiero potem robi z tym, co chce: zostaje w wierze lub nie. Ale chcąc nie chcąc mamy z dzieciństwa wbite różne rzeczy: i ja pewnie do końca życia nie zapomnę, jak się mówi "Ojcze nasz" i "Zdrowaś Maryjo". Co oczywiście pomogło mi w filmie, ale tam, wydaje mi się, czegoś takiego nie ma.
A do takich przypadków-nieprzypadków można zaliczyć fakt, że finalna lokacja do filmu była w regionie Wandei, zaledwie 50 km od miasta, w którym się urodziła Julia.
Jak zaczęła się współpraca z Julią Kowalski?
Poznałyśmy się przez casting do "Zobaczyłam twarz diabła" i do dzisiaj jestem wdzięczna za to spotkanie. Na początku było zadanie self tape’owe, później była rozmowa online, a na końcu etap na żywo. Najbardziej oczywiście zakliknęło na żywo, kiedy już spotkałyśmy się w Warszawie, jak już dostawałam konkretne zadania. Kiedy pracujemy, jest między nami taki rodzaj połączenia, porozumienia, którego nie da się opisać słowami: po prostu rozumiemy się bez słów.
Ale też jest niezwykła chemia między Panią a chłopakami - jakbyście byli prawdziwą rodziną. I to widać w filmie.
Też tak to odczułam. Myślę, że wpływ na to miał fakt, że podczas zdjęć razem mieszkaliśmy w jednym domu. Czuliśmy się jak rodzina i między nami zażarło to energetycznie. To również kwestia tego, że każdy z chłopaków idealnie pasował do swojej roli.
Z Wojtkiem [Skibińskim] grałam już drugi raz, a teraz miałam jeszcze okazję poznać go z zupełnie innej strony. Z kolei z Przemkiem [Przestrzelskim] znałam się już wcześniej z krakowskiej szkoły, i to ja podpowiedziałam go Julii. Kubę [Dyniewicza] Julia znalazła sama, ale też gdzieś tam przecinaliśmy się, chociaż nigdy nie mieliśmy okazji ze sobą pracować.

Na planie odkryłam, jak każdy z nich jest zdolnym aktorem i jak wspaniale się wpisali w ten projekt. Bo był on też specyficzny: bardzo wymagające zdjęcia, dużo trudnych rzeczy, a oni mieli jeszcze mniej czasu na naukę języka francuskiego. Ale chłopaki mieli takie osobowości, które są w stanie wpisać się w takie warunki. Bardzo się cieszę, że z nimi skończyłam w tym projekcie.
Bardzo zżyliśmy się przez ten czas i oczywiście trzymamy kontakt ze sobą. Często wracam do momentów, kiedy mieszkaliśmy wszyscy razem i spędzaliśmy ten czas we Francji jak taka przybrana rodzina. Było to coś wspaniałego i jest to jedna z takich niezapomnianych przygód.
Czy rola Nawojki była pisana specjalnie dla Pani?
Nie. Ten scenariusz istnieje już od bodaj siedmiu lat, więc kiedy powstała jego pierwsza wersja, my się jeszcze nie znałyśmy. Z tego, co pamiętam, film miał być kręcony już w roku 2020, ale wybuchła pandemia. Natomiast krótki metraż, "Zobaczyłam twarz diabła", który zrobiłyśmy jako pierwszy, był niejako po drodze do nakręcenia "Bądź wola moja".
Jest w "Bądź wola moja" scena nagości. Dla aktorki, szczególnie młodej, kręcenie jej to zawsze jest stres i wyzwanie. Jak się Pani w tym odnalazła?
Po raz kolejny muszę powiedzieć, że to była świetna ekipa. Było absolutnie komfortowo: czułam ich szacunek i wiedziałam, że nie zdarzy się sytuacja, żebym się poczuła zawstydzona. To były najlepsze warunki, żebym przeżyła swój pierwszy raz w takich scenach, które z założenia są trudne. W ogóle to był dla mnie film pierwszych razy: pierwszy raz strzelałam z broni palnej, pierwszy raz miałam scenę pocałunku, pierwszy raz stanęłam nago przed kamerą i tak dalej.
Oczywiście, to mnie trochę stresowało, ale została mi zaproponowana pomoc ze strony koordynatorki intymności. Skorzystałam z niej, gdyż jeszcze nie miałam doświadczenia pracy w takich scenach. Ale na samych zdjęciach się okazało, że w zasadzie najbardziej nie stresuje mnie to, że jestem nago, tylko że jest po prostu strasznie zimno. Kręciliśmy w listopadzie i grudniu, a wszystkie te sceny były na zewnątrz – poza sceną, kiedy bohaterka bierze prysznic. Jednak i on też był oczywiście odpowiednio sfabrykowany i to nie działo się wcale w środku…

Ale może chociaż woda była ciepła?
Tak, woda była ciepła (śmiech). Myślę, że najtrudniejsze były zdjęcia do jednej ze scen pod koniec, kiedy kręciliśmy rytuał w lesie. Ponieważ film był realizowany na taśmie, nie wszystkie efekty specjalne można było dodać w postprodukcji. Z tego powodu jak najwięcej trzeba było zrobić na planie: na żywo były wszystkie sceny ognia, deszcz itd. Dlatego przy tej scenie oprócz tego, że byłam naga (ale pokryta spreparowanym błotem i specjalnym żelem kaskaderskim, który, jak się go podpali, to nie parzy), byli także panowie od pirotechniki. Wcześniej, jeszcze ubrana, przećwiczyłam z nimi kolejność podpalania ognisk. Jednak kręciliśmy na polanie akurat dzień po ogromnej ulewie i było błoto po kostki: kiedy stanęłam w nim boso, tylko w charakteryzacji, przez zimno kompletnie odcięło mi mózg, wszystko zapomniałam, zaczęłam od zupełnie innej strony…
Oczywiście później znaleźliśmy rozwiązanie na to, żebym nie umarła z zimna, i wszystko się udało. To wszystko było bardzo skomplikowane, bardzo trudne, ale też dużo się nauczyłam. I w zasadzie po tym dniu, który był dla mnie najbardziej wymagający (nie rozchorowałem się, co było cudem!), już wiedziałam, na co się szykować, na co przygotować swoje ciało.
Bardzo też wymagającą dla mnie sceną było, kiedy Nawojka wraca na swój strych i modli się, błaga Boga o wybaczenie, ale tego wybaczenia nie dostaje. To był jeden z pierwszych dni, kiedy to kręciliśmy i wiedziałam, że bardzo potrzebuję się skupić. Ekipa podeszła do tego z wielkim szacunkiem i profesjonalizmem, co bardzo cenię: ja się w sobie skupiałam, każdy robił swoje w zupełnej ciszy. Dzięki temu, kiedy weszłam, to wszystko poszło, jak trzeba: to było takie magiczne przeżycie na planie, a Julia popłakała się za monitorem. To jest marzenie pracować w takich warunkach…
A jak Pani dogadywała się z ekipą francuską?
Przez rok uczyłam się francuskiego i już normalnie rozmawiam z ludźmi. Wszyscy z ekipy byli wspaniali: wiedziałam, że mogę się do każdego odezwać i bardzo kaleczyć ten język, a oni albo będą mnie poprawiać, albo nie, ale że będą mnie słuchać. Za każdym razem, kiedy tam jestem, odrzucam wszystkie stereotypy o Francuzach, które słyszałam: że nie chcą rozmawiać po angielsku, że nie chcą słuchać, jak się nie mówi perfekcyjnie po francusku i tak dalej. Ja trafiłam na wspaniałych ludzi, którzy są otwarci i po prostu wspaniale się z nimi pracuje.
Na Pani Instagramie widać, że zaprzyjaźniłyście się z Roxane Mequidą.
Tak, bardzo się zbliżyłyśmy. Jestem jej wdzięczna, że jako bardziej doświadczona podeszła do tego wszystkiego z taką ciekawością i otwartością. Roxane była w zasadzie pierwszą osobą, która była castingowana do roli Sandry, i od początku było czuć jej pełne zaangażowanie w to. Na planie jestem osobą, która pierwsza nie zagada do kogoś i którą trzeba troszeczkę przekonać do otworzenia się. I tu idealnie się zgrałyśmy: bardzo mi było miło, że z drugiej strony była taka ciekawość i chęć zbliżenia się.

To pierwsza Pani główna rola w pełnometrażowej fabule.
W zasadzie dopiero to do mnie dociera. Pracuję nad tym, ale mam tendencję do autosabotażu i mówienia: "nie, to nie jest takie ważne…". A to jest super ważne i dopiero do mnie dociera, jak duża rzecz to była, jak niesamowite szczęście miałam, że mogłam się w czymś takim znaleźć.
Wierzę, że każdy ma swoją rzecz, w której jest najlepszy. I jak się na to otworzy, to będzie podążał tą drogą, która jest dla niego najlepsza, znajdzie swoich ludzi i swoje miejsca. Trzeba tylko wskoczyć na tor, który jest dla niego zarezerwowany. Czuję, że znalazłam swoją drogę i bardzo się z tego cieszę. Jestem wdzięczna za to doświadczenie, które samo w sobie było bardzo intensywne i bardzo mnie stresowało.
Dopiero teraz, długi czas po pierwszym obejrzeniu tego filmu, zaczynam rozumieć, o czym on jest. I zaczynam rozumieć, co dla mnie znaczy: niesamowite, że mogę być częścią czegoś, co jest takim dziełem. Wydaje mi się, że może być jak "Nieznośna lekkość bytu", którą można przeczytać wiele razy i zawsze znajdzie się coś nowego.
Wszystkie zdjęcia były we Francji, ale przecież główni aktorzy to Polacy. W takiej sytuacji dobra koordynacja jest niezwykle ważną rzeczą.
Oczywiście. Tu była bardzo odpowiedzialna rola Studia ORKA, polskiego koproducenta. Mieliśmy wsparcie od początku castingów na polską obsadę, które odbywały się w ich siedzibie. Tu także odbywały się próby przed samymi zdjęciami. Oczywiście to tylko część ich zadań, która dotyczyła bezpośrednio mnie.
Jakie ma Pani plany na przyszłość?
Czekam na wyjazd do Cannes, spotkanie z ekipą i premierę "Bądź wola moja". A poza tym, tutaj i teraz, jak każdy aktor chodzę na castingi, wysyłam self tape’y i tak dalej. W tym miesiącu rozpoczynam próby w Teatrze Wybrzeże do przedstawienia "Pchła Szachrajka" w reżyserii Maćka Prusaka. Premiera jest przewidziana na początek sierpnia.
Poza tym myślę oczywiście, żeby w jakiś sposób wyjechać na dłuższy czas do Francji, żeby tam pomieszkać tak po prostu. Nie wiem, czy to się uda aktorsko połączyć, ale mam już też agenta we Francji. Więc myślę, że w tym momencie wszystko jest przede mną: czerpię po prostu z tego wszystkiego, co się dzieje. I bardzo się cieszę z tego czasu, który teraz nadchodzi.
Rozmawiał Piotr Radecki