Prasłowiańskie dziady, czyli nim nastały katolickie Zaduszki

  • Facebook
  • Twitter
  • Wykop
  • Mail
Prasłowiańskie dziady, czyli nim nastały katolickie Zaduszki
Obrzęd dziadów jest kultywowany przez grupy współczesnych Wikingów, ale także ruchy neopogańskieFoto: PAP/Krzysztof Świderski

Dzień Zaduszny to dzień, w którym wspomina się zmarłych, tych, którzy odeszli z tego świata. Ten zwyczaj ma jednak długą, prasłowiańską tradycję: ten czas, przełom października i listopada, to czas dziadów.

Kościół katolicki, szczególnie u zarania swego istnienia był niezwykle elastyczny, w umiejętny sposób asymilował obyczaje i święta innych kultów, dziś nazywanych pogańskimi. Tak też stało się w przypadku Wszystkich Świętych i Zaduszek. W wielu religiach pamięć o tych, którzy odeszli, była kultywowana właśnie jesienią, w czasie, kiedy przyroda powoli obumiera, świat szykuje się do zimy, po której znowu, wraz z wiosną nadejdzie odrodzenie.


Posłuchaj

12:15
Stare obrzędy Dziadów w Polsce (Zapraszamy do Trójki)
+
Dodaj do playlisty
+

 

Wspólne ucztowanie z duszami zmarłych

Nasi słowiańscy przodkowie wierzyli, że po śmierci dusza zmarłego nie opuszcza ziemskiego padołu, ale pozostaje z żyjącymi przez ok. 40 dni, a dopiero potem rusza w dalszą drogę. Są jednak takie dni, właśnie na przełomie października i listopada, chociaż podobne dni były też wiosną, na przełomie kwietnia i maja, kiedy te dusze powracają. Powracają, gdyż są zapraszane przez nas, żywych, do wspólnego ucztowania.

– W języku prasłowiańskim słowo "dziad" oznaczało po prostu zmarłego, stąd to święto nosiło nazwę dziadów (…). I nie było smutne, gdyż jego idea polegała na wspólnotowości, że żywi i zmarli są w jednym, odnawialnym cyklu. Jak w przyrodzie: coś umiera, potem się rodzi, dorasta, starzeje, umiera, potem znowu się rodzi itd. Tak też było traktowane życie człowieka – tłumaczy kulturoznawczyni Małgorzata Bulaszewska z Uniwersytetu SWPS. – Wierzono, że dusze zmarłych przychodzą, by pobyć z nami. A myśmy je zapraszali także po to, by te dusze mogły się ogrzać. Bo tak naprawdę nasi przodkowie nie wiedzieli, jaki jest klimat tam, gdzie się one udają, jak się tam mają, czym się żywią. Więc wspólne ucztowanie miało ich tak trochę… dopieścić. Czyli siedzimy razem przy ognisku, a dusze się ogrzewają, jesteśmy razem na uczcie, więc dusze się posilają – opowiada.

– To ucztowanie miało wiele oznak prawdziwej uczty: było sporo słodyczy, bo słodycz nie była powszechna na co dzień. Były też potrawy z makiem, bo mak to sen, spanie, odchodzenie – dodaje.

Przeczytaj także:


Bez sprzątania, siekier, noży i nożyczek

Nasi przodkowie skupiali się przede wszystkim na posiłku. Wierzono bowiem, że nakarmione, syte dusze wspomogą prośby i życzenia zanoszone przez żywych. I dzięki wstawiennictwu tych dusz mają one większą szansę na spełnienie przez boga czy istotę wyższą.

Świętowanie zaczynało się od sprzątania całego obejścia. Trzeba było to zrobić kilka dni wcześniej: – Po to, aby tego dnia [1 listopada – red.] już nie sprzątać. Wierzono bowiem, że dusza jest tak lekkim bytem, że można by go przypadkiem wymieść, a tego przecież nie chciano. (…) Tego dnia zakazane były też wszelkie prace, które wymagały ostrych narzędzi. Żadna siekiera, nożyczki, noże nie mogły być używane, gdyż materia duszy, tak delikatna, mogłaby niechcący przez nas, żywych, zostać zraniona – wyjaśnia. – Również tego dnia nie palono w kominie, bowiem właśnie kominem dusze mogły wejść. Otwierano za to na oścież okna i drzwi, aby łatwiej mogły dostać się do domu i zasiąść przy stole na wspólne ucztowanie – wskazuje.

– Natomiast aby wiedzieć, czy nasi przodkowie zasiedli z nami do uczty, ławy posypywano popiołem lub mąką, chociaż zwykle popiołem, bo był tańszy. Potem sprawdzano, czy były tam jakieś ślady: jeśli były, to był znak, że dusze ucztowały – tłumaczy.


***

Tytuł audycji: Zapraszamy do Trójki
Prowadzi: Monika Suszek
Gościni: Małgorzata Bulaszewska (kulturoznawczyni, Uniwersytet SWPS)
Data emisji: 2.11.2024
Godzina emisji: 8.23

pr/wmkor

Polecane