Wojciech Sobierajski. Bicie rekordów sposobem na życie

  • Facebook
  • Twitter
  • Wykop
  • Mail
Wojciech Sobierajski. Bicie rekordów sposobem na życie
Wojciech SobierajskiFoto: Pawel Przybyszewski / Forum

Wojciech Sobierajski znalazł naprawdę niesamowity sposób na życie – podejmowanie zaskakujących wyzwań i bicie niezwykłych rekordów. W czasie swojej sportowej przygody był już pięściarzem, uprawiał CrossFit, startował w biegach przeszkodowych i uczestniczył z powodzeniem w programie Ninja Warrior Polska. W roku 2021 zdecydował się jednak na kolejne ekstremalne przedsięwzięcie: postanowił w ciągu 12 miesięcy pobić 12 niezwykłych rekordów.

Jego osiągnięcia zadziwiają nie tylko fanów sportu. Niedawno przebiegł maraton boso, w październiku także pokonał ten dystans, tyle że ciągnąc za sobą samochód. Jeszcze wcześniej ciągnął samochód idąc na rękach, albo – dla odmiany – płynął przez Polskę kajakiem, rywalizując z rekordem legendarnego Aleksandra Doby. O tym wszystkim rozmawiał w "Sportowej Trójce pod Księżycem" z Krzysztofem Łoniewskim i Dariuszem Urbanowiczem.

  • Wojciech Sobierajski podjął wyzwanie: pobić 12 rekordów w 12 miesięcy
  • Dyscypliny wymagają wielu przygotowań i umiejętności: wchodzenie po linie, ciągnięcie samochodu, nurkowanie

Rok pełen rekordów

Wyzwanie jest, trzeba przyznać, absolutnie niezwykłe: w ciągu 12 miesięcy pobić 12 rekordów, czyli jeden na miesiąc. To wymaga nie tylko wszechstronności, znakomitego wytrenowania, wydolności i kondycji, ale także – odpowiedniego planowania. Chodzi o to, aby nie przeciążyć jednej części organizmu, co łatwo może zakończyć się kontuzją. W końcu i tak są to ekstremalne wyzwania i ekstremalne obciążenia.

40 metrów po linie pół kilometra nad Ziemią

Obecnie Wojciech Sobierajski szykuje się do pobicia ostatniego w tym roku rekordu. Co to będzie? – Nie ogłaszałem planu na cały rok: każdy kolejny rekord ogłaszam na początku kolejnego miesiąca, aby to była niespodzianka dla widzów i moich fanów – mówi Trójkowy gość.

Grudniowy rekord może wydawać się łatwy: chodzi o wspięcie się na jak najdłuższą linę. Dotychczasowy rekord wynosi 30 metrów. – Chcę go pobić, więc zamówiłem linę 40-metrową. To będzie zwykła lina jutowa, jaka wisi w salach gimnastycznych – tłumaczy Wojciech Sobierajski.

Jednak okoliczności bicia rekordu nie będą zwykłe. – Aby ten rekord zyskał na atrakcyjności, zrobię to w powietrzu: zamówiłem balon turystyczny, polecę pół kilometra w górę, tam rozwinę linę, która będzie przyczepiona do kosza. Na lince asekuracyjnej zostanę opuszczony do podstawy tej liny, czyli 40 metrów poniżej dna gondoli i zacznę wspinaczkę – planuje.

A jak wygląda kwestia bezpieczeństwa podczas bicia tego rekordu? Są rozważane dwa warianty: linka asekuracyjna przyczepiona do zawodnika bądź... spadochron. Wojtek ma na koncie już 20 skoków, więc nie będzie to dla niego problem. A jaki wariant wybierze, na razie jeszcze nie wiadomo.

Zaczęło się też od liny

Pierwszy rekord, pobity przez Wojciecha Sobierajskiego w styczniu tego roku, także związany był z liną. Chodziło o to, aby w ciągu godziny jak najwięcej razy wspiąć się na klasyczną, 5-metrową linę. – Rekord wynosił 100 powtórzeń, mi się udało 111. To wychodziło mniej więcej jedno wejście na 30 sekund – opowiada rekordzista.

Rekordzista#2 /  Lina – Rekord Polski/YouTube Wojciech Sobierajski


W drugim rekordzie, lutowym, chodziło o to, aby przejść kilometr na rękach, ciągnąc za sobą samochód, w tym wypadku malucha. – To było bardzo, bardzo ciężkie: największym problemem była skóra. Mimo że miałem rękawiczki, to już po 100 metrach zeszła mi z dłoni skóra i kolejne 900 metrów to była krwawa makabra, droga przez mękę – wspomina w rozmowie z Krzysztofem Łoniewskim i Dariuszem Urbanowiczem. – Jedno kółko na Torwarze, gdzie biłem rekord, ma 153 metry dookoła hali widowiskowej, więc musiałem przejść 6,5 okrążenia i całe kółko było zakrwawione – opisuje.

Po mniej więcej pół kilometra od zbyt długiego stania na rękach pojawił się również ucisk na nerw, który powodował, że naszemu bohaterowi coraz bardziej drętwiała lewa ręka. – Zaczęła się sama uginać, nie byłem w stanie jej zablokować i po prostu co chwilę się przewracałem. Nie wiedziałem, czy ja w ogóle tę próbę ukończę – opowiada Wojciech Sobierajski. – O ile pierwsze 500 metrów zrobiłem w ok. 50 min, to drugie w aż 2 godz. 40 min! Łącznie zajęło mi to 3 godz. 16 min – podaje wynik.

Bieganie, znowu lina i basen

Ponieważ koszty zdrowotne lutowego rekordu były wysokie – przez cały miesiąc miał zdrętwiałą lewą rękę, a i dłonie długo się goiły - Trójkowy gość wymyślił, że w marcu będzie biegł na dystansie 10 km z obciążeniem 50 kg. – Miałem wór wypełniony żwirem i musiałem na Torwarze wykonać 65 okrążeń. Moim dodatkowym założeniem, niezapisanym w zasadach, było, że nie odłożę tego worka ani na chwilę. No i nie odłożyłem, choć było bardzo ciężko. Wykręciłem czas 1 godz. 15 min – opowiada.

– W kwietniu wróciłem na linę: tym razem chodziło o to, aby wchodząc po niej, osiągnąć wysokość najwyższego szczytu w Polsce, czyli 2,5 km, oczywiście z przerwami. Na 5-metrowej linie wychodziło to 500 wejść. W tempie jedno na minutę zajęło to ponad 8 godzin – oblicza.

Majowe wyzwanie, jak przyznaje sam Wojciech Sobierajski, było trochę łatwiejsze: rekord podwodny. W basenie o głębokości 2 metrów na dnie leżała sztanga 100 kg i w ciągu godziny trzeba było wykonać jak najwięcej martwych ciągów. – Brałem wdech, nurkowałem do tej sztangi i robiłem martwe ciągi, czyli prostowałem się z nią i ją opuszczałem na dno. W jednej serii udawało się zrobić 10 powtórzeń. Potem wynurzałem się, brałem oddech, odpoczywałem i znowu nurkowałem – opisuje wyzwanie. – Poprzedni rekord wynosił 100, ja wykręciłem do 333 – podsumowuje.

Kajakiem przez Polskę, triatlon i rodzinny zwis

– W czerwcu wyzwaniem był bardzo fajny rekord: należał do Aleksandra Doby, naszego słynnego kajakarza, który z Przemyśla do Świnoujścia przepłynął w 13 dni. Ja to chciałem zrobić dzień szybciej. Żeby nikt nie zarzucał, że wygrałem z uwagi na przewagę technologiczną, wziąłem kajak z tamtych lat, a nawet starszy, bo z 1974 roku – wspomina rozmówca Krzysztofa Łoniewskiego i Dariusza Urbanowicza – Zacząłem 18 czerwca i wtedy przyszła nad Polskę ogromna fala upałów. Doznałem udaru słonecznego i po czterech dniach, po dopłynięciu do Warszawy, musiałem zrezygnować. To był pierwszy rekord, którego nie udało mi się pobić – przyznaje.

Za to w lipcu postanowił pobić rekord świata w triatlonie na dystansie olimpijskim (1,5 km pływania, 40 km na rowerze, 10 km biegu) z obciążeniem 50 kg. Tym obciążeniem był dębowy bal. Płynąc, ciągnął go za sobą na sznurku przywiązanym do bioder. – To był najłatwiejszy odcinek i zajął mi ok. 50 minut. Potem był najtrudniejszy, czyli jazda rowerem z tym balem na plecach, który pokonałem w 3 godz. 15 min. Dystans biegowy już szedłem i zajęło mi to dwie godziny. Poprzedni rekord świata wynosił 8,5 godz., a mój czas to 6,5 godziny – opowiada.

W sierpniu Wojciech Sobierajski zmierzył się z rekordem Polski w zwisie na drążku. Rekordem rodzinnym, bo należał do jego młodszego brata Krzysztofa i wynosił 22 min 38 sek. – Pobił go, jak miał 11 lat i ważył trochę ponad 20 kilogramów. Nikt nie mógł go pobić, bo im jesteś cięższy, tym trudniej jest wisieć. Ja pobiłem rekord o 7 sekund i pokazałem, kto rządzi w rodzinie – śmieje się.

Rekordzista#16 – pobijam rekord Polski w zwisie na drążku/YouTube Wojciech Sobierajski


Dwa razy samochód i maraton na bosaka

We wrześniu Trójkowy gość zabrał się za przeciągnięcie jak najcięższego samochodu na dystansie 5 metrów, idąc na rękach. Ważąca dwie tony nyska, a w środku trzy osoby dały łączny wynik 2227 kg.

W październiku Wojciech Sobierajski podjął najważniejszą próbę w roku: bicie rekordu Guinessa w ciągnięciu samochodu ważącego min. 600 kg na dystansie maratonu. – Wybebeszyliśmy maluszka, który ważył 545 kg. A jak wsiadł do niego mój tata, to akurat było 610 kg. Rekord wynosił 10 godz., wyśrubowałem go do 7 godz. 43 min – mówi z dumą.

W listopadzie nasz bohater wyjechał do Nicei. Tam pobiegł w maratonie... boso. – Chodziło o aurę. Mamy końcówkę listopada i w Polsce problemem nie byłoby tempo, ale zimno: nogi mogłyby mi odmarznąć. Dlatego wybrałem Niceę, bo tam pogoda była idealna: nad ranem 8 stopni, w ciągu dnia 13. Temperatura do maratonu w sam raz, nie za zimno, nie za ciepło – tłumaczy. – W połowie dystansu pojawiła się krew, ale nie ze stopy: pękła skóra między palcami, bo tam jest bardziej cienka. Niedługo później zawadziłem paluchem lewej nogi o asfalt i starłem sobie skórę przy paznokciu. Więc te stopy od góry były zakrwawione, a ludzie pewnie myśleli: "Jak ma tak od góry zakrwawione stopy, to co się musi dziać pod spodem – jakaś krwawa masakra". Ale ja wiedziałem, że jest lajt, że pod spodem nic nie ma – śmieje się. – Pobiłem rekord o ponad 13 minut – dodaje.


Posłuchaj

1:54:18
12 rekordów w 12 miesięcy (Trójka Pod Księżycem)
+
Dodaj do playlisty
+

***

Tytuł audycji: Sportowa Trójka pod Księżycem
Prowadzą: Krzysztof ŁoniewskiDariusz Urbanowicz
Gość: Wojciech Sobierajski
Data emisji: 8.12.2021
Godzina emisji: 0.05
pr

Polecane