Rok po powodzi Ośrodek Rehabilitacji Jeży w Kłodzku znów działa

Podczas zeszłorocznej powodzi spowodowanej niżem genueńskim, którego skutkiem były intensywne opady deszczu, Ośrodek Rehablitacji Jeży "Jerzy dla Jeży" w Kłodzku został całkowicie zniszczony. Dzięki pomocy dobrych ludzi, udało się go odbudować. Pierwsi pacjenci lada dzień zaczną wydeptywać ścieżki w nowym ogrodzie.

Rok po powodzi Ośrodek Rehabilitacji Jeży w Kłodzku znów działa

Pan Jerzy z jednym z podopiecznych Ośrodka

Foto: TOMASZ GOLA / SE / EAST NEWS

- Działamy już, chociaż nie w pełnym zakresie - mówi Jerzy Gara, właściciel Ośrodka i specjalista od jeży w rozmowie z Polskim Radiem. - Brakuje nam jeszcze niektórych rzeczy, np. drewnianych klatek. Znajomi ze stolarni obiecali, że będą gotowe w przyszłym tygodniu - wylicza i żartuje - Już im zapowiedziałem, że jeśli klatek nie będzie, zawiozę im do stolarni wszystkie jeże, które obecnie trzymam w domu. A trochę ich jest. Aktualnie pan Jerzy ma pod opieką jedenaście maluchów, które jeszcze muszą przebywać pod ścisłą opieką, gdyż wymagają częstego karmienia, trzy podchowane przygotowane do przeniesienia do ogrodu i kilka dorosłych. Łącznie 15 nie licząc tych, które mieszkają w ogrodzie. Całkiem spora gromadka.

Dom dla kolczastych potrzebujących

Do ośrodka trafiają jeżyki w różnym wieku i stanie zdrowia. Te zupełnie malutkie bez mamy nie są w stanie same utrzymać się przy życiu. Po odchowaniu wypuszcza się je na wolność. Chore - po wyleczeniu także. Bywa jednak, że niektóre zostają na stałe. - Jeśli np. trafia do nas jeż, który nie ma oczu, albo ma problemy neurologiczne i się wywraca, albo nie ma przedniej łapki, a przednie służą do zdobywania pożywienia, to taki jeż zostaje w Ośrodku - mówi pan Jerzy i dodaje wzruszony - Trudno sobie wyobrazić, jak taki niepełnosprawny jeżyk potrafi być wdzięczny. Jak on patrzy na człowieka tymi oczkami…


Stopcia już od dawna jest na wolności. Stopcia już od dawna jest na wolności.

Serca ludzi są olbrzymie

- Woda rosła - opowiada pan Jerzy. - W piątek było jej już dużo, obowiązywał stan zagrożenia. W związku z tym wszystkie jeże, które miałem w ogrodzie, poprzenosiłem do budynku. Myślę sobie - a niech ta woda podejdzie wyżej, to ich nie połapię -  wspomina. - Pamiętam, że w sobotę wieczorem, gdy włączyłem radar pogodowy, zrozumiałem że to będzie powtórka z 97 roku - dodaje -  i napisałem dramatyczny post na Facebooku, że będę musiał się pożegnać z ośrodkiem, że wszystko się utopi.

Ludzie jednak nie mieli zamiaru zostawić pana Jerzego samego. - Odezwał się do mnie pan z komisu, w którym kilka lat wcześniej kupiłem samochód i zaoferował busa do przewozu jeży. Chwilę później zadzwonił zupełnie nieznany mi człowiek i powiedział, że zorganizował miejsce dokąd jeże można przewieźć. Sam z siebie - wylicza pan Jerzy. Post przeczytał także poseł Łukasz Litewka, który niemal od razu założył zbiórkę internetową. Podobną zbiórkę założyła także Fundacja Primum, której celem jest niesienie pomocy jeżowym pacjentom. Łącznie udało się uzyskać 600 tys. złotych. - To wszystko zasługa wspaniałych ludzi. Mnóstwo przyjaciół, jak się okazuje, mają jeże i sam ośrodek - dziękuje pan Jerzy.  

Część uszkodzonych przez powódź rzeczy udało się uratować także dzięki uprzejmości zwykłych osób. - Koncentratory tlenu, inkubatory dla zwierząt - wróciły z naprawy i są jak nowe.

Gdy nadchodzi normalność

Pomoc, jak podkreśla pan Jerzy, dotyczyła także takich przyziemnych spraw jak sprzątanie. - Ile tutaj się osób przewinęło - wspomina - cała armia. - Po powodzi wyglądało to strasznie. Meble poprzewracane, muł wszędzie. Z ogrodu to trzeba było ciężarówkami go wywozić - mówi i dodaje - mnóstwo ludzi przychodziło pomóc, czyścili, sprzątali. - W którymś momencie to się tak smutno człowiekowi, gdy myśli o tych pracach, które zostały wykonane - nagle taka pustka zostaje - rozmyśla pan Jerzy i podkreśla - już mi jednak tę pustkę wypełniają jeże. - Te małe trzeba karmić. Wśród tych starszych - ten chory, ten kaszle, ten nie chce jeść, ten marudzi - wymienia. - To tak samo jak z ludźmi, tylko gorzej, bo z takim nie pogadasz. Nie powie co mu dolega. Jak jest bardziej nerwowy to mnie ofuknie, albo próbuje ugryźć, albo się zwinie w ciasną kulkę i nic nie poradzisz - opowiada.

Malutkie jeżyki karmi się co dwie godziny. Z czasem wydłuża się te odstępy. Warto uważać, aby ich nie przekarmiać. - To niesamowite żarłoki. Zdrowy jeż jest w stanie zjeść wszystko i cały czas jest głodny - śmieje się ekspert.  Wg badań roczny jeż waży około 700 gramów. Pozostający pod opieką ludzi potrafi ważyć dwa razy tyle. Pan Jerzy chętnie udziela informacji na temat opieki nad tymi kolczastymi zwierzętami. Jego zdaniem wiele jeżyków udało się uratować właśnie dlatego, że ludzie szukają informacji na ich temat. - Jeśli ktoś nie może udzielić pomocy sam, wskazuję ośrodek, do którego można takiego jeżyka oddać - mówi specjalista.

Starych jeży się nie przesadza

Pan Jerzy zwraca jednak uwagę na to, że część ośrodków nie oddaje jeży osobom, które je do takiego ośrodka przyniosły. Takie jeże wypuszczane są gdziekolwiek i to dla pana Jerzego jest niezrozumiałe. Dotyczy to przede wszystkim starych jeży. - Jak ktoś zapuścił korzenie, to wie gdzie co jest. Tak samo jeż. Wie, gdzie może się najeść, gdzie jest niebezpiecznie. Wszystko wie, bo zna teren, na którym żyje - tłumaczy. - Jeż potrafi w nocy przejść nawet 3 kilometry, czyli jest dobrze obeznany w okolicy. Czemu zatem niektóre ośrodki wypuszczają jeże w zupełnie obcym terenie? - pyta. - Po powodzi ludzie nie chcą się przenosić, chociaż nie zawsze jest tam dla nich bezpiecznie. Bo to ich miejsce. I tak samo zwierzę. To nie jest rzecz, która nie ma żadnych myśli ani uczuć - zaznacza ekspert.

Problemy na terenach popowodziowych

Odbudowa ośrodka trwała rok. Można odnieść wrażenie, że to długo. Pan Jerzy zwraca jednak uwagę na problem, z jakim mierzą się mieszkańcy terenów popowodziowych, a jest nim brak wykonawców od prac budowlanych. Popyt jest bowiem ogromny. Do tego znacząco wzrosły ceny usług. - Im się chyba wydaje, że my dostaliśmy nie wiadomo jakie odszkodowania - mówi pan Jerzy. - Najprostszy przykład. We Wrocławiu montaż gniazdka kosztuje 25 złotych. Tu montażysta liczy sobie 75 albo 90 złotych - wymienia i podkreśla - żeby to jeszcze było dobrze zrobione, warte tej kwoty. Ale często trzeba po nich poprawiać - mówi rozgoryczony. Na szczęście dla ośrodka aktualnie współpracuje z ekipą, która wykonuje prace tak jak trzeba.

Naprawa zniszczeń w okolicy także idzie powoli. - To moja druga powódź. Po tamtej mówiło się, że to powódź tysiąclecia. Być może większość ludzi zrozumiała to tak, że za naszego życia coś takiego drugi raz już się nie zdarzy. W związku z tym zaczęli ochoczo remontować to, co uległo zniszczeniu - rozmyśla pan Jerzy. Dodaje jednak, że sporo osób opuszcza te tereny. - Nawet moja pani doktor. Trzynaście lat pracowaliśmy razem. To była nieoceniona pomoc, ale tak się przestraszyła, że zwinęła interes i przeniosła się do sąsiedniej miejscowości - opowiada. Martwi go to, że jego zdaniem należy się przygotować na kolejne takie sytuacje. Pogoda staje się bowiem nieprzewidywalna.

Więcej na temat powodzi w Polsce w reportażach "Trójki".

Magdalena Hejna