Clint Eastwood skończył 95 lat, robi nowy film i ostro ocenia współczesne kino
Clint Eastwood właśnie skończył 95 lat i... rusza z kolejnym projektem. Źle ocenia wszechobecne "kino remake’ów i franczyz" i nie przebiera w słowach: "Rób coś nowego albo zostań w domu".
Clint Eastwood
Foto: Randy Miramontez/shutterstock.com
31 maja Clint Eastwood skończył 95 lat. Choć od blisko 15 lat zapowiada, że kończy z kinem w ogóle, a przynajmniej z aktorstwem - już "Gran Torino" (2008) miało być takim pożegnaniem - wciąż kręci kolejne filmy. I nie zamierza przestać.
Im starszy, tym lepszy
Legendarny aktor i reżyser nie zwalnia tempa. Jak ujawnił w rozmowie z austriackim dziennikiem "Kurier", rozpoczął już preprodukcję kolejnego filmu. Nie zdradził ani tytułu, ani nawet zarysu akcji, można jednak przypuszczać, że obraz powstanie bardzo szybko. Jest to podyktowane przede wszystkim względami praktycznymi: im szybciej, tym taniej. Poza tym kręcenie filmu to jednak ciężka fizyczna praca, a mający 96 lat Eastwood doskonale to czuje.
Clint stanowczo odrzuca pomysł odejścia na emeryturę: - Nie widzę powodu, dla którego człowiek nie mógłby być lepszy z wiekiem. Mam dziś znacznie więcej doświadczenia. Jasne, są reżyserzy, którzy tracą wyczucie po pewnym czasie, ale ja nie jestem jednym z nich - stwierdza z pewnością właściwą najlepszym rewolwerowcom w historii kina.
W przeciągu ostatnich 10 lat wyreżyserował siedem (!) filmów: "Snajper" (2014), "Sully" (2016), "15:17 do Paryża" (2018), "Przemytnik" (2018), "Richard Jewell" (2019), "Cry Macho" (2021) oraz "Przysięgły nr 2" (2024). W dwóch z nich ("Przemytnik" i "Cry Macho") zagrał główne role, jeden ("Snajper") był nominowany do Oscara.
Bez litości dla współczesnego kina
W rozmowie z "Kurierem" Eastwood nie ukrywa rozczarowania miejscem, w jakim znalazło się Hollywood. - Żyjemy w epoce remake’ów i franczyz. Sam zrobiłem trzy sequele, ale już od dawna mnie to nie interesuje. Moja filozofia jest prosta: rób coś nowego albo zostań w domu - mówi bez ogródek.
I przyznaje, że tęskni za czasami, kiedy scenarzyści tworzyli filmy takie jak "Casablanca" w małych bungalowach na terenie wytwórni. - Kiedyś każdy miał nowy pomysł - wspomina z nostalgią. Takie podejście nie dziwi w ustach twórcy, który przez dekady budował własny, autorski styl.
Siedem dekad kariery, cztery Oscary
Clint Eastwood to jeden z najbardziej doświadczonych i utytułowanych artystów w historii amerykańskiego i światowego kina. Zaczynał w latach 50. XX wieku i jako aktor budował swoją pozycję w świecie filmowym, zaczynając od westernów (m.in. "Dobry, zły, brzydki", 1966), by potem skupić się na rolach prawdziwych twardzieli ("Brudny Harry", 1971), chociaż i to z czasem się zmieniło ("Co się wydarzyło w Madison County", 1995).
Przez ponad pół wieku wyreżyserował także ponad 40 filmów i na tym polu osiągnął największe sukcesy artystyczne. Ma na koncie cztery Oscary: dwa za reżyserię i dwa jako producent filmów "Bez przebaczenia" (1992) i "Za wszelką cenę" (2004), w których również zagrał główne role.
Pożegnania nie będzie
Przez te ponad siedem dekad kariery Eastwood, jak sam przyznaje, wielokrotnie musiał się dostosowywać, ale też właśnie to pozwalało mu uczyć się nowych rzeczy. - Jako aktor pracowałem w starym systemie i byłem związany kontraktem ze studiem. Musiałem się rozwijać. Dlatego będę pracować, dopóki mogę się czegoś nauczyć – powiedział. - Albo dopóki nie zwariuję - dodał z typowym dla siebie humorem.
Ikona kina, która od lat wymyka się schematom, zdaje się nie mieć ochoty na ostatni rozdział. - Pożegnania to nie mój styl - zaznacza.
Piotr Radecki/k