Reklama

reklama

Krzysztof Piotrowski

  • Facebook
  • Twitter
  • Wykop
  • Mail

Należy robić wszystko, aby stocznia nie upadła. Z przemysłem okrętowym jest związany prawie 30 lat, katastrofa tego przemysłu jest również moją katastrofą.

Posłuchaj

+
Dodaj do playlisty
+

Gościem Salonu Politycznego Trójki jest pan Krzysztof Piotrowski, były prezes Stoczni Szczecińskiej, aresztowany 7. lipca 2002 roku, po latach procesu, w tym roku, 2. kwietnia,  uniewinniony w pierwszej instancji. Dzień dobry, panie prezesie.

Dzień dobry państwu, dzień dobry panu.

Czy można ten chiński alfabet dotyczący polskich stoczni rozszyfrować? Przynajmniej ten dotyczący Stoczni Szczecińskiej? O co chodzi? Dlaczego Stocznia Szczecińska jest na progu upadłości?

Sytuacja jest dziwna. Stocznia ma być teraz prywatyzowana – stocznia, która była prywatna. W latach 90-tych produkowaliśmy bez pomocy państwa 190 statków na łączną kwotę ponad 4 miliardów złotych. Ponadto zainwestowaliśmy ponad 270 w strukturę firmy. Mało tego, państwo otrzymało od nas 270 milionów w postaci różnych podatków i ZUS-u. Banki zarobiły 300 milionów dolarów. Wszyscy byli pewni i zapewniali nas, że w razie sytuacji trudnej, której się spodziewaliśmy, o której mówiliśmy rządowi, Sejmowi od ’93 roku, udzielą nam pomocy. Jak była potrzeba, tej pomocy nie udzielili, wręcz przeciwnie, stwarzali wszelkie warunki, aby doprowadzić do rozbicia firmy, która zaczęła im się nie podobać ze względu na swoją skalę.

To znaczy, przestała się podobać politykom dlatego, że dobrze funkcjonowała?

Tak. Ponieważ myśmy budowali strukturę w oparciu o stanowisko rządu w sprawie polityki państwa, która była określona dla wzrostu konkurencyjności polskiego przemysłu okrętowego. To stanowisko obejmowało 3 punkty: 1. prywatyzację, 2. dywersyfikację, 3. udział menedżerów w prywatyzacji tak by powiązać ich bardziej z firmą.

Ale, żeby zrozumieć ten chiński alfabet… jest stocznia w Szczecinie, która w latach 90-tych buduje statki, wartość tych statków to 4 miliardy złotych…

Dolarów.

Cztery miliardy dolarów – tyle wpłynęło do kasy Stoczni Szczecińskiej. Jest przedsiębiorstwem dobrze funkcjonującym i prywatnym…

Tak.

I?

I mamy rok 2001, jest przejęcie władzy przez SLD i zaczynają się problemy stoczni. Na jesieni 2001 roku mamy trudności z pozyskaniem środków finansowych z banku. A w związku z tym, że potrzebujemy tych środków mnóstwo, ponieważ produkcja jest na poziomie 600 milionów dolarów rocznie, te 600 milionów na co dzień musimy mieć.

Czyli zgłasza się pan do banku. Puk, puk w okienko. – Dzień, dobry, jestem prezesem stoczni, normalnie dostaję kredyt, a tym razem…

Banki mi mówią, że mają informacje z różnych kierunków, że coś złego się u nas dzieje, ze pieniądze nie są przeznaczane na te cele, itd. To jest głupota, bo kredyty są celowe. Jeżeli jest inwestycyjny, może być realizowany tylko w celu inwestycji, jeżeli kredyt związany ze statkiem – tylko na budowę statku.

Można wiedzieć, co to jest za bank?

To jest grupa banków. Myśmy potrzebowali mnóstwo pieniędzy. To było przynajmniej osiem banków, które tworzyły konsorcjum mające teoretycznie nam pomóc w wyjściu z kryzysu. Ale to było tylko teoretyczne.

Czyli był wtedy kryzys?

Wtedy był kryzys ogólnoświatowy, jeśli chodzi o przemysł okrętowy. Gwałtowny spadek cen statków, który zanotowaliśmy około 1998 roku. To się ciągnęło praktycznie do końca roku 2002. Rzeczywiście wtedy był kryzys, ceny statków były bardzo niskie, ale my byliśmy przygotowani do przetrwania tego kryzysu. Skończyliśmy inwestycje i potrzeba nam jeszcze było tego wsparcia. Nie mieliśmy zastawionego majątku, można było robić zabezpieczenia tych kredytów na majątku, który posiadaliśmy.

Ale banki mimo wszystko zażądały gwarancji rządowych. Rząd nie dał gwarancji.

Rząd powiedział, że prywatnemu się nie pomaga. Potrzebowaliśmy gwarancji na śmieszną kwotę 40 milionów dolarów, my de facto posiadaliśmy tę kwotę w bankach zachodnich, ale żeby z nich wyciągnąć potrzebowaliśmy gwarancji rządowych na warunkach komercyjnych. My byśmy oczywiście za to zapłacili. Nie dostaliśmy.

Wtedy też były inwestycje w Naftoport w Szczecinie…

Myśmy zdywersyfikowali swoją produkcję przez w kierunku dystrybucji paliw. W ’94 roku przejęliśmy bazę prorosyjską, zmodernizowaną według najwyższych standardów i w 2001 roku mieliśmy pozwolenie na jej eksploatację, a z początkiem2002 roku na eksploatację, jeśli chodzi o oleje napędowe. To się nie podobało establishmentowi SLD-owskiemu, ponieważ wchodziliśmy, jak nam powiedziano malowniczo, do cudzego koryta.

Czyli ktoś zarabiał na handlu ropą.

Grupy związane z tą liczną grupą były w jakiś sposób wyspecjalizowane w realizacji swoich zadań.

I wtedy nie chciano się na to zgodzić?

I wtedy wchodził jeszcze jeden gracz. Mieliśmy wolny rynek, w związku z tym było to dopuszczalne i nikt nam nie mógł zabronić handlu w danej dziedzinie.

Pan mówi: SLD-owscy politycy… jacy to byli politycy? I jakie mieli interesy?

Prowadziliśmy rozmowy z panem Jackiem Piechotą. W paru sprawach włączał się pan Kaczmarek. Potem w sprawę włączył się również pan Janik i pan Miller. Ta grupa zażądała od nas w maju oddania akcji holdingu, aby pomóc holdingowi – mamy oddać akcje jako osoby prywatne, otrzymaliśmy druki, w jaki sposób mamy dokonać podziału z żonami, itd., aby oddać te akcje.

Co się dzieje – odchodząc od polityki – z Naftoportem? 

Naftoport został niezgodnie z prawem sprzedany przez następny zarząd, na kilka dni przed upadłością holdingu, Prolimowi, którego właścicielem był pan Jędykiewicz i BIG Bank Gdański.

I w tej chwili funkcjonuje jako podmiot prywatny?

Funkcjonuje w tym momencie, tylko to jest już któreś okrążenie, jeśli chodzi o właścicieli.

Wiadomo, kto teraz jest właścicielem?

Jak właścicielem był jeszcze bank, to można było skontrolować. Teraz są jacyś prywatni biznesmeni.

A co się dzieje wtedy ze Stocznią Szczecińską? Podlega nacjonalizacji?

Ona jest doprowadzona do upadłości pod hasłem, że to wszystko jest nic niewarte, że jedyna wartość stoczni to ośrodek wypoczynkowy w Dziwnówku (10 milionów). I na takiej gołosłownej zasadzie dokonuje się upadłości holdingu oraz Stoczni Szczecińskiej, która de facto nie mogła upaść, ponieważ dostała podwyżkę od swojej „matki”.

Upada stocznia i…

I wtedy właścicielem jest Agencja Rozwoju Przemysłu czyli państwo.

I tak jest do dzisiaj?

Tak jest do dzisiaj. W tę stocznię od momentu upadłości włożono kilka miliardów złotych. Jeżeli przeanalizuje się białą księgę, to zobaczy się, że nie ma tam jednego kontraktu, który przyniósłby złotówkę czy 50 groszy zysku dla – w tym momencie – skarbu państwa.

Przejęto stocznie, wpompowano kilka miliardów złotych i co?

Przejęto stocznię w momencie, kiedy zaczął się bum na statki, ale również wzrosły ceny materiałów, blach, itd. Ceny były wyższe od tego, co jest po stronie kosztowej, czyli z punktu widzenia prowadzenia biznesu, tylko można było zamarzyć o takim okresie. On był podobny do okresu wojny, kiedy stocznie budowały wszystko i wszystko było kupowane.

Ten okres przegapiono za poprzednich rządów, za rządu Jarosława Kaczyńskiego, nic nie zrobiono…

W ciągu tych sześciu lat produkcja jest nieadekwatna do swojego potencjału. Myśmy robili produkcję na poziomie 600 milionów dolarów rocznie, przy ówczesnych cenach, obecnie to by było ponad miliard. Ale obecnie ta produkcja jest na poziomie 200, 300 milionów i w tej sytuacji trzeba dopłacać. To skarbonka, to której podatnik ciągle składa swoje środki.

Ale na świecie sytuacja w branży budowy statków jest dobra?

Koniunktura jest najlepsza. Aż dziw, że to trwa sześć lat i jeszcze się nie skończyło.

A jeśli Komisja Europejska podejmie negatywną dla stoczni decyzję i trzeba będzie ogłosić upadłość stoczni, to jakie tego będą konsekwencje?

Problem, jeśli chodzi o Stocznię Szczecińską, jest taki, że trudno dzisiaj powiedzieć, czyja to jest stocznia. Ona postała na podstawie wykupienia od holdingu jednej ze spółek za darmo, za złotówkę, a holding był doprowadzony do upadłości. Wbrew przepisom, wbrew prawu wykonano taką operację.

No, dobrze. Jest decyzja Komisji Europejskiej. Upada coś, co niewiadomo, czyją jest własnością, ale upada. I co się wtedy dzieje? Czy ktoś znowu może kupić stocznię?

Oczywiście. Jak upada, jest majątek u syndyka i jest możliwość odkupienia u syndyka majątku i rozpoczęcia produkcji.

A z punktu widzenia Stoczni Szczecińskiej, co powinno się zdarzyć, żeby ta stocznia zaczęła produkować statki, zaczęła zarabiać pieniądze? Co tam powinno się wydarzyć? Czy jest w ogóle szansa, żeby ktoś przyszedł z koncepcją, jak to zrobić?

Byliśmy znani w Europie i na świecie jako producenci statków i wszyscy przyglądali się, z jakich przyczyn ta stocznia upada. Potencjalni inwestorzy pytają, czy podmiot (stocznia) nie ma wad prawnych, czy wszystko jest w porządku, czy jeśli kupię, to ktoś nie przyjdzie i nie powie, że to jego. Przy produkcji statków jest szczególnie istotne, że produkt, który nie jest wykonany w stoczni, która nie jest twoją własnością, może być – jak to się mówi – „zaaresztowany”.

A jak pan myśli, stocznia upadnie?

Należy robić wszystko, aby nie upadła. Prawda, że jest to poza naszym zasięgiem, to decyzja Unii Europejskiej. Z przemysłem okrętowym jest związany prawie 30 lat, katastrofa tego przemysłu jest również moją katastrofą.

Polecane