Elżbieta Jakubiak, PiS

To jest koniec mediów publicznych i trzeba sobie powiedzieć jasno: brak gwarancji finansowej dla każdej instytucji to jest jej koniec.

+
Dodaj do playlisty
+

Prawo i Sprawiedliwość już postawiło sobie cel na przyszłość: zwycięstwo w wyborach samorządowych. Czy po wyniku wyborów do europarlamentu porzuciła pani już nadzieję na start w wyścigu o fotel prezydenta Warszawy?

 

Takie pytanie z rana w poniedziałek?

 

Nowy tydzień, nowe plany… nowe cele trzeba sobie stawiać…

 

Ja bardzo kocham Warszawę, nie dlatego, że jestem urodzoną warszawianką, tylko dlatego, że wiem, jakie możliwości są w warszawie i co można zrobić, jak się ma spójny projekt. Wiem, że mogłoby być Muzeum Sztuki Nowoczesnej, że mogłoby być Muzeum Historii Żydów Polskich, że mogłoby być eksploratorium zwane dzisiaj Centrum Kopernik – i to wszystko mogło być dwa lata temu. Ale głównie mogły być już mosty, Most Północny. Bo gdyby pani prezydent podpisała umowę po swoich poprzednikach, nie poddając krytyce wszystkiego, dzisiaj Warszawa miałaby Most Północny.

 

Pewnie krytycy PiS powiedzą, że to akurat zaniedbania poprzedniej ekipy.

 

Nie, nie, my zostawiliśmy umowę do podpisania, było już po procedurach, wystarczyło podpisać umowę – i to jest do sprawdzenia.

 

Czy to początek kampanii wyborczej?

 

Nie, jak mnie pan zapytał o Warszawę, to nareszcie mogę powiedzieć, czego nie ma, bo zakwestionowano wszystko, cośmy zrobili.

 

Czyli mówi pani trochę jak kandydat na prezydenta Warszawy…

 

Ja byłam w Warszawie dyrektorem Biura Prezydenta i bardzo się napracowałam na przykład po to, żeby stworzyć Centrum Myśli Jana Pawła II, żeby stworzyć fundusz stypendialny dla dzieci uczących się w Warszawie. To nas kosztowało wiele wysiłku. Umowa w sprawie Muzeum Historii Żydów Polskich jest pierwszą w Polsce umową, gdzie są trzy strony: publiczna reprezentowana przez rząd, samorząd i strona prywatna. To jest umowa o historycznym znaczeniu dla samorządu w Polsce dlatego, że ona pokazuje, że można współpracować z partnerem prywatnym.

 

Rozumiem, pani poseł, decyzje polityczne jeszcze przed nami. To zapytam, czy chciałaby pani?

 

Oczywiście, decyzje polityczne przed nami. To nie jest tak, że ktoś chce i jest kandydatem na prezydenta Warszawy…

 

Ale chce i może się ubiegać o nominację partyjną.

 

Na pewno wewnątrz partii będą podejmowane decyzje, które pozwolą na osiągnięcie dobrego wyniku. Musi być przygotowana dobra kampania warszawska po to, żeby pokazać, że można w Warszawie inaczej i solidniej, a jednocześnie bez krytyki poprzedników. Procesy inwestycyjne to procesy wieloletnie. Najpierw wiele lat przygotowań, potem wiele lat realizacji.

 

Ale pani właśnie skrytykowała poprzedników na początku naszej rozmowy…

 

Za brak kontynuacji wielkich projektów – takich jak oczyszczalnia, za którą pewnie będziemy płacić milionowe kary. Gdyby się z Brukselą nie udało wynegocjować – a jest to trudne – przedłużenia czasu budowy, to będziemy płacić w Warszawie wielkie kary. Tylko dlatego, że kandydatka na prezydenta Warszawy chciała 30 tysięcy głosów na Białołęce zdobyć, one jej pozwalały wygrać, i zakwestionowała projekt, który jej koledzy z partii rozpoczęli.

 

To, żeby konkludować tę część naszej rozmowy…

 

Ale mogę również, bardzo proszę, o szkołach, o szpitalach, o prywatyzacji…

 

Domyślam się…

 

Jak pan chce – bardzo proszę.

 

Czyli jest pani przygotowana do tego, by w takim wyścigu wystartować i merytorycznie zmierzyć się z obecną prezydent Hanną Gronkiewicz-Waltz?

 

Myślę, że ciągle jednak – nie będę mówiła tylko osobie – w PiS jest wiele osób, które pracowało w Warszawie i my ciągle posiadamy aktualną wiedzę o stanie Warszawy. W związku z tym, to nie jest tak,   że musimy się nauczyć ulic warszawskich po to, żeby móc kandydować. Mogę powiedzieć, że Paweł Poncyliusz, który był radnym Warszawy, równie dobrze może opisywać Warszawę…

 

 

A nie warszawska Joanna Kluzik-Rostkowska?

 

Joanna Kluzik-Rostkowska, która była ministrem, jest kobietą energiczną. U nas nie ma problemów z kandydatem. Jest tylko problem z tym, kto z nas się zdecyduje.

 

A to pani się zdecyduje czy nie zdecyduje, jak będzie taka propozycja?

 

Nie umiem na to pytanie odpowiedzieć. Wiem, co to znaczy praca dla Warszawy – to znaczy, że nie jest się w domu przez 20 godzin na dobę, jeśli chce się być dobrym prezydentem. Bez wolnych poniedziałków! – tak jak dzisiejsza pani prezydent.

 

A kto by musiał pani zaproponować, żeby się pani zgodziła?

 

Żeby się podjąć kandydowania, a potem zarządzania Warszawą, trzeba się najpierw zmierzyć z samym sobą, to znaczy, zdecydować, czy mam tyle siły i czy chce poświęcić następne cztery lata wyłącznie pracy dla Warszawy.

 

Dziś byłaby pani w stanie?

 

Takie decyzje muszą zapadać również w uzgodnieniu z rodziną…

 

Ale ma pani siłę dziś? Poświęciłaby się pani?

 

Ja nie odpowiem na to pytanie, czy będę kandydowała, bo to nie zależy tyle ode mnie… To musi być moja decyzja, ale musi być najpierw propozycja partyjna, więc dzisiaj trudno w takiej konwencji rozmawiać.

 

Prezes PiS też nie dopowiada na pytanie w wywiadzie dziś dla „Rzeczpospolitej”, choć mówi o pani kampanii, że – umownie – Elżbieta Jakubiak nie istniała przed tymi wyborami, ale nie skreśla pani jako kandydatki…

 

Kampania Elżbiety Jakubiak była inną kampanią niż Pawła Poncyliusza. Paweł postawił na rozklejanie plakatów…

 

I przyczepki.

 

Przyczepki… na taką kampanię wizerunkową. Ja byłam bardzo dużo w mediach, odbywałam debaty dotyczące Warszawy, we wszystkich dzielnicach warszawskich, na Uniwersytecie Kardynała Wyszyńskiego, w szkołach niepublicznych również, i myślę, że to był inny sposób kampanii, ja mniej pieniędzy angażowałam w te papierowe plakaty. Zresztą to była decyzja partii, że my choćby bilbordów, i że kampania nasza będzie przy pomocy rozdawania wizytówek i na przykład moja na piknik w sprawie Pól Mokotowskich, czy też inicjatywa dotycząca ochrony właśnie Pól Mokotowskich jako terenów, które muszą pozostać dla Warszawy otwarte.

 

Podoba się pani poseł, żeby na listach wyborczych było 50% kobiet i mężczyzn, tak jak chcą tego uczestniczki Kongresu Kobiet Polskich, który obradował w weekend w Warszawie?

 

Szkoda czasu. Powiedziałam panu przed programem: dobrze, to ja będę autorką przepisu, że nie więcej niż 50% mężczyzn wszędzie. W związku z tym, co? Zwolnimy panie ze szkół publicznych, gdzie zajmują czołowe stanowiska, dyrektorskie, kierownicze, wychowawcze? To nie o tym mowa. To starta czasu. Kobiety w Polsce mają dzisiaj więcej do zrobienia. Jest okropny kodeks rodzinny, trudne prawo adopcyjne, tysiące problemów – dotyczących edukacji naszych dzieci, jakości życia w Polsce, sytuacji kobiet na rynku pracy. Ale kobiety wolą takie spektakularne projekty pod tytułem „Po 50% nas wszystkich”. To jest straszne, dlatego, że żadna kobieta, która będzie w instytucji publicznej, nie będzie postrzegana jako ta, która sama zrobiła karierę, przeszła całą tę drogę samodzielnie, z sukcesem, tylko każdy się będzie zastanawiał, czy ona jest z parytetu, czy też jest tak, że ona musiała tutaj być. To jest krzywdzące.

 

A wyrównanie płac?

 

Ale to nie jest sprawa kobiet. To jest sprawa pracodawców. Jest Inspekcja Pracy – instytucja powołana do sprawdzania czy pracodawcy wywiązują się ze swoich obowiązków. Jeśli pracodawca na danym stanowisku mniej płaci kobiecie niż mężczyźnie, to powinien ponosić za to karę, którą nakłada Inspekcja Pracy, bo po prostu nie stosuje Kodeksu Pracy. Dzisiaj nie ma przepisów w Kodeksie Pracy, które by nakazywały płacić kobietom mniej niż mężczyznom. W związku z tym, to nie jest problem kobiety, tylko problem mentalności pracodawcy. Ja zresztą znam bardzo wielu pracodawców, którzy uwielbiają pracować z mężczyznami prowadzącymi firmy i uwielbiają pracować z kobietami, bo uważają je za lepiej zorganizowane, bardziej przywiązane do miejsca pracy…

 

Patrząc na przykład na raport Komisji Europejskiej, to polskie przedsiębiorczynie też są bardzo doceniane.

 

Patrząc na prezydenta – proszę zobaczyć, jak się zmieniło. Kiedy rządy objął Donald Tusk, było bardzo wiele artykułów i mówienia o tym, że ma wiele kobiet wokół siebie.

 

Najbardziej sfeminizowany rząd obecnie.

 

Nieprawda! To wszystko są fałszywe statystyki. Pani minister, która jest wpisywana do tej statystyki, nie jest ministrem konstytucyjnym czyli nie jest członkiem rządu. Gdybyśmy taką statystykę prowadzili, to rząd Jarosława Kaczyńskiego był po prostu feministyczny. A Kancelaria Prezydenta od początku była parytetowa…

 

To dobrze, że był parytet tutaj?

 

Tak. Wtedy był okropnie krytykowany. Mówiono o nas, że jesteśmy nieprzygotowane, fatalne, że stanowimy kółko kobiet wspierających, a nie merytorycznych. To fatalne było. Po prostu dla jednych to jest plus, dla innych jest to minus.

 

To może na listach wyborczych też by się to sprawdziło?

 

Na listach wyborczych PiS było dość dużo kobiet…

 

Ale żadna nie weszła do europarlamentu.

 

Tak…

 

Dlaczego?

 

Ustaliliśmy te „jedynki”, które były rzeczywiście skonstruowane w taki sposób, ze większość – widzi pan, nawet się nad tym nie zastanawiałam, znaczy, nie odczuwałam przygnębienia z tego powodu, więc może dlatego. Natomiast nie sądzę, żeby liderkami naszej partii – sam pan tu wymienił, jest i Grażyna Gęsicka, i Joasia Kluzik, i Natalli-Świat, i Nelli Rokita, i moja przyjaciółka Jadwiga Wiśniewska…

 

Ale ten sygnał od wyborców, że tylko mężczyźni pojadą do Strasburga, nie jest czytelny?

 

Nie, nie, po prostu wybieraliśmy tych, którzy w danym okręgu byli w stanie zebrać największą ilość głosów. To jedna rzecz. A druga – osoby, które były merytorycznie przygotowane, i które chciały się ubiegać – bo szczerze mówiąc, ja kandydowałam, ale jakby tutaj to była inna decyzja, natomiast raczej kandydowałam na zasadzie wsparcia „jedynki”. Od początku wiedzieliśmy, że gramy na osobę, która w ramach partii została określona jako ta, która jedzie do Parlamentu Europejskiego. Czy to dobrze, czy źle, to jest inna rzecz.

 

SLD zapowiada,   że zagłosuje za przyjęciem weta prezydenta, jeśli takie będzie w sprawie ustawy medialnej, ponieważ Platforma nie dotrzymała obietnic, Senat wykreślił zapis, który gwarantuje mediom publicznym 880 mln złotych. Poważny to sojusznik? Czy raczej spodziewa się pani dalszych targów i jednak SLD zmieni zdanie?

 

Tego nie wiem, bo z SLD bywa różnie. Natomiast to jest koniec mediów publicznych i trzeba sobie powiedzieć jasno: brak gwarancji finansowej dla każdej instytucji to jest jej koniec. Platforma nie chce nowej ustawy medialnej, Platformie jest wygodniej tak, że w telewizji publicznej jest tak jak jest, nie chce żadnych zmian. Nawet gdyby ta ustawa weszła, to jej proces notyfikacyjny w Europie zajmuje klika albo kilkanaście miesięcy. Notyfikacja ma dotyczyć wydanych licencji, dzisiaj tych licencji jeszcze nie ma w ogóle, w związku z tym, żeby uzyskać decyzję pozytywną w Brukseli w sprawie naszej ustawy przekształcenia w spółki prawa handlowego potrzebna jest do analizy licencja. Zatem ten proces by się i tak przedłużył na następny rok. Tak więc Platforma nie chce żadnej zmiany w mediach publicznych. Chce tylko skoku na kasę z abonamentu dzisiaj, w przyszłości z budżetu państwa. Chce rozdać kasę na misję pomiędzy podmioty funkcjonujące na rynku, czyli telewizje publiczne i prywatne. Zatem to koniec telewizji publicznej.