Dezerter: nagrywaliśmy w kinie "Tęcza"
2013-04-05, 19:04 | aktualizacja 2013-04-15, 12:04
Jak przyznają muzycy, fani coraz bardziej naciskali na publikację dawnych nagrań czy niepublikowanych utworów. Tak powstał album "Jak powstrzymałem III wojnę światową, czyli nieznana historia Dezertera". Odzew na płytę był niesamowity, choć jakość nagrań była różna. - Ludzie dzwonili i pisali mówiąc, że słuchali jej ze łzami w oczach – wspominają muzycy.
Posłuchaj
Z pierwszego spotkania w "Historii pewnej płyty" z perkusistą Krzysztofem Grabowskim oraz Robertem Materą, gitarzystą i wokalistą, wiemy już jak wyglądały początki zespołu Dezerter . Ostatnio z muzykami w Trójce gościł dziennikarz Maciej Chmiel, przed laty menadżer zespołu, który wspominał próbę ingerencji cenzora w kształt albumu "Kolaboracja".
Kolejna płyta zespołu "Wszyscy przeciwko wszystkim" powstała już teoretycznie po upadku PRL. Jednak wciąż istniała jeszcze wtedy cenzura. - To była abstrakcyjna sytuacja. Cenzor puścił nam piosenkę "Pałac" blokowaną od 1985 roku. Mieliśmy satysfakcję – opowiadają muzycy.
Zmiana systemu miała też bardziej prozaiczny wymiar. - Wcześniej, żeby występować i zarabiać trzeba było mieć zaświadczenie z ministerstwa o byciu artystą. Nam trzykrotnie go odmówiono. Występowaliśmy jako amatorzy i nie mogliśmy zarabiać na koncertach. Dostawaliśmy 100 zł za występ, co starczało na obiad albo butelkę wódki – opowiada Krzysztof Grabowski. Potem koncerty były rozliczane z biletów, dzięki czemu muzycy mogli przestać podróżować pociągiem, co było bardzo niewygodne ze względu na przewożone instrumenty.
Posłuchaj archiwalnych "Historii pewnej płyty"
- Poczuliśmy, że wszystkie szlabany, które nad nami wisiały się podniosły. Można było wyjeżdżać, nagrywać. Poczuliśmy, że nareszcie robi się normalnie. Zaczęliśmy wydawać płyty częściej niż raz na 10 lat. To był dla nas okres boomu, działaliśmy wtedy najbardziej aktywnie – dodaje wokalista Robert Matera.
Kolejna płyta "Blasfemia” była nagrywana w dziwnych okolicznościach, wspominają muzycy. W 1991 roku zespół wracając z koncertu w Gryfinie miał wypadek, który spowodował roczne przymusowe wakacje. Powstający później album, był wynikiem kompromisu, bo każdy z muzyków dążył w inną stronę. - Część fanów odrzuciła "Blasfemię" jako udziwnienie, a ludzie, którzy nie słuchali Dezertera, polubili ją najbardziej jako najciekawszą muzycznie - opowiadają goście "Historii pewnej płyty".
Zaskoczeniem dla zespołu była propozycja udziału w projekcie "Gajcy" Muzeum Powstania Warszawskiego. - Nie byłem przekonany. Jak się czyta jego wiersze, nie wydają się nadawać do zaśpiewania, ale Robert powiedział, że warto spróbować z utworem "Śpiew murów". Udało nam się tak go zagrać, że nie czuć, że to wiersz. Nagranie utworu poszło nam szybko, więc postanowiliśmy nagrać szybko 12 następnych i wydać płytę. Na powstanie "Prawo do bycia idiotą" fani musieli jednak poczekać 12 miesięcy.
- Nigdy nie wybieram o czym będę pisał. Zaczynam pisać i myślę... o nie, o tym już pisałem... Powstało już przecież 150-200 piosenek. Gdy piszesz o zjawiskach społecznych, społeczno-politycznych, to zaczyna brakować mocnych tematów - przyznaje Krzysztof Grabowski.
Na "Historię pewnej płyty" zapraszamy w każdą sobotę o godz. 18.00.