Męcząca eskapada na prowincji
"Pewnego razu w Anatolii" to film, który rozpoczyna się jak kryminał, jednak po chwili okazuje się, że wcale nie o to w tym obrazie chodzi.
Kadr z filmu "Pewnego razu w Anatolii"
Foto: mat.pras.
- "Pewnego razu w Anatolii" wydarzyło się morderstwo - i nie jest to wcale spoiler filmu, bo o tym, że miało ono miejsce dowiadujemy się na samym początku - opowiada Błażej Hrapkowicz, krytyk filmowy w audycji "Fajny film". -To nie jest klasyczny kryminał, w którym fabuła i dramaturgia polega na tym, że zastanawiamy się, kto zabił. Tu od początku to wiemy - dodaje.
- Jesteśmy na prowincji Anatolii, w nocy, a zza wzgórza wyłania się kawalkada pojazdów - lekarz, prokurator i cała świta policjantów i wojskowych oraz dwóch sprawców morderstwa, którzy przyznali się do czynu. Wszyscy jadą odnaleźć ciało, ale sprawcy nie potrafią wskazać miejsca zakopania zwłok.
Przez 2,5 godziny jesteśmy towarzyszami tej eskapady - jest ona długa męcząca, niewesoła. - Anatolia filmowana jest w bardzo malarski sposób. Noc też jest bohaterką tego filmu - jej dźwięki, owady czy wiatr, falujące trawy. W takim krajobrazie rozgrywa się dramat tych ludzi. Ten film to studium ich charakterów i portret tureckiej prowincji.
Do jakiego gatunku można zaliczyć "Pewnego razu w Anatolii" w radiowej Trójce wspólnie zastanawiali się Błażej Hrapkowicz i Ryszard Jaźwiński - Posłuchaj audycji.
Audycji "Fajny film" można słuchać od poniedziałku do czwartku o godz. 10.30.
(pj)