ZAZ: piosenka to emocja, egzorcyzm wyrażający to, co jest we mnie

We wrześniu ma się ukazać najnowszy album ZAZ zatytułowany "Sains et saufs". Promują go trzy single: "Je pardonne", "Mon coeur, tu es fou" i tytułowy "Sains et saufs". O nowej płycie, sile dziecięcej wrażliwości i fascynacji językiem hiszpańskim piosenkarka rozmawiała z Piotrem Radeckim.

ZAZ: piosenka to emocja, egzorcyzm wyrażający to, co jest we mnie

Zaz: piosenka zawsze była dla mnie wyrazem emocji

Foto: Alter Photos/Sipa USA/East News

ZAZ (właść. Isabelle Geffroy), francuska piosenkarka często nazywana "współczesną Edith Piaf". Zaczynała w grupach rockowo-bluesowych, by po kilku latach muzycznych poszukiwań postawić na solową karierę. Śpiewała w paryskich barach i kabaretech, występowała  także na ulicach francuskiej stolicy. Przełomem okazała się debiutancka płyta "Zaz" (2010) z przebojem "Je veux". Do dzisiaj jej oficjalna dyskografia obejmuje osiem albumów, które sprzedały się w ponad pięciu milionach egzemplarzy. Kolejny, "Sains et saufs", ma się ukazać w połowie września.

Piotr Radecki: Można już słuchać trzech singli zapowiadających Twoją najnowszą płytę "Sains et saufs". Wydaje się, że będzie to bardzo osobisty, wręcz intymny album. Czy zgadzasz się z taką opinią?

ZAZ: Tak, zdecydowanie. To płyta bardzo bliska mojemu sercu, a każda piosenka to osobny świat, oddzielna opowieść. Zastanawia mnie oczywiście, jak publiczność przyjmie album, chociaż te pierwsze trzy single spotkały się z naprawdę ciepłym odbiorem. Praca nad albumem "Sains et saufs" dała mi bardzo dużą radość - zarówno samo tworzenie, wspólne budowanie tekstur, aranżacji. Ważne też  było dzielenie się tym wszystkim z osobami, z którymi współpracowałam. Wszyscy, a szczególnie ja, daliśmy z siebie bardzo dużo, aby przygotować ten projekt.


"Sains et saufs" wydaje się kontynuacją poprzedniego albumu, "Isa", który był zmianą, pewnym przełomem. A dla wielu Twoich fanów jednak zaskoczeniem…

Album "Isa" powstawał w szczególnym momencie: w czasie pandemii, gdy wszyscy byliśmy zamknięci i odizolowani. Wtedy też przestałam pić i palić: można powiedzieć, że "Isa" symbolicznie była dla mnie momentem śmierci i zmartwychwstania. Wtedy odżyłam na nowo. Oczywiście można wracać do rzeczy, które się sprawdziły, które ludzie lubią, ale nie można tego robić ciągle. Np. w przypadku albumu "Paris" ludzie bardzo ciepło przyjęli powrót do tych dawnych piosenek, ale lubię eksperymentować, doświadczać, dotykać czegoś nowego. I chciałam pójść dalej, w kierunku czegoś nowego, w tym wypadku mieszanki swingu z elektroniką.

Trudno się dziwić tej zmianie. Między 2009 a 2018 rokiem wydałaś aż sześć płyt: to niezwykle intensywne tempo.

Tak. W pewnym momencie trzeba się zatrzymać, odetchnąć i zacząć od nowa. W innym miejscu, z inną energią.

Blisko 10 lat temu nagrałaś nową wersję "La Ballade des gens heureux" ("Ballada o szczęśliwych ludziach") z Gérardem Lenormanem. Z kolei o piosence "Les jardin des larmes" ("Ogród łez) z albumu "Isa" powiedziałaś, że to "inkarnacja lęków, które nosimy w sobie". Do której z nich jest ci teraz bliżej?

Nie mogę powiedzieć, że któraś z nich jest mi bliższa: obie są bliskie dlatego, że piosenka zawsze była dla mnie wyrazem emocji. Często jest tak, że album jest spójny z tym, co akurat mnie spotyka. Czasami można wręcz powiedzieć, że rodzajem egzorcyzmu, aby wyrzucić z siebie, w pewien sposób zmaterializować to, co jest we mnie. Nie wybieram między radością a gniewem, bo na życie składa się jedno i drugie. Wszystko, co do mnie przychodzi, przyjmuję z dziecięcą prostotą: dziecko płacze, a za chwilę się śmieje, bo spotkało je coś pięknego. W ten sposób to postrzegam.


Dziękuję, za tę dziecięcą otwartość i naiwność w najlepszym tego słowa znaczeniu, które pielęgnujesz w sobie i później oddajesz, dzielisz się nią z publicznością.

To bardzo ważne, aby stanąć w prawdzie i uznać, że w życiu są momenty radości, ale też bólu. I różnych negatywnych emocji, nawet jeżeli coś jest bolesne, nie zamiatajmy pod dywan. Bo trzeba znaleźć pewną równowagę w życiu: mamy prawo odczuwać różne emocje - zarówno radość jak i wściekłość.

Tak: każda emocja - dobra czy zła - jest cenna, jeśli jesteśmy w stanie ją przepracować i oddać w twórczy sposób.

Dokładnie. Możemy się złościć, ale nie wolno się w tej złości pozostawiać otorbiać się. Nie twórzmy z niej więzienia, szukajmy wyjścia. Jeśli ją w sobie zatrzymamy, to ona nas zje.

Często śpiewasz po hiszpańsku, jak np. w piosence "Qué vendrá". Skąd miłość do tego języka?

Kultura Hiszpanii, język hiszpański jest fragmentem mojej tożsamości. Moja mama była nauczycielką tego języka i często jeździłam z nią do Hiszpanii. Odwiedzałyśmy jej przyjaciół: to były cudowne wakacje. Tam spotykałam dzieci i uwielbiałam ich słuchać, nawet kiedy się wyzywały: ta melodia języka hiszpańskiego jest bardzo specjalną częścią mojej tożsamości. Mama twierdzi, że po hiszpańsku miałam nawet sny, gdyż mówiłam przez sen po hiszpańsku… Może w poprzednim życiu byłam Hiszpanką?


Współpracowałaś z wieloma wybitnymi artystami: Charles Aznavour, Quincy Jones, Jean-Jacques Goldman… Czy są tacy, z którymi chciałabyś zaśpiewać, mimo że już odeszli?

Ella Fitzgerald! A z żyjących Björk, Stevie Wonder… Jest ich mnóstwo. Mogłabym długo wymieniać.

A ktoś z Polski?

Przyznam szczerze, że nie jestem na tyle dobrze zaznajomiona z polską sceną, by odpowiedzieć na to pytanie. Ale może podpowiecie mi jakieś nazwiska? Prześlijcie listę muzyków, ich piosenki i wtedy kto wie…?

Odnoszę wrażenie, że lubisz przyjeżdżać do Polski...

Bardzo! Koncerty w Polsce są zawsze wyjątkowe. Od 15 lat przyjeżdżam tu i wciąż jestem pod wrażeniem tej więzi z publicznością, tej niesamowitej wierności. Ostatnio miałam koncert w Warszawie: pełna sala. Potem Wrocław - 10 tysięcy ludzi! Oczywiście będę tu występować: najbliższe koncerty już jesienią. Mam nadzieję, że nie tylko się usłyszymy, ale i zobaczymy!


Rozmawiał: Piotr Radecki