Trójka|Salon polityczny Trójki
Stefan Wilkanowicz, publicysta
2009-01-05, 08:01 | aktualizacja 2009-01-05, 08:01
Jest szereg grup, złożonych z chrześcijan, muzułmanów i żydów, które pracują razem. Tylko za mało o nich wiemy. Trzeba za wszelką cenę pokazywać wszystkie pozytywne rzeczy, które się dzieją, bo one nam stwarzają nadzieję i zmniejszają strach.
Posłuchaj
Dodaj do playlisty
Co pan myśli, obserwując to, co się dzieje w Strefie Gazy od dziesięciu dni?
Jestem bardzo smutny, zmartwiony, zgryziony, bo widzę, że sytuacja może się dalej pogarszać. Boję się tego, że społeczeństwo palestyńskie będzie traciło zdolność do samoorganizacji, do działania, a jednocześnie będzie rosła nienawiść – i to jest ogromny problem.
Szymon Perez, prezydenta Izraela powiedział tak: „Hamas potrzebuje poważnej lekcji i właśnie ją dostaje.” Pan się zgadza z takim stwierdzeniem laureata Pokojowej Nagrody Nobla?
Myślę, że Izrael miał prawo bronić swoich mieszkańców przed atakami rakietowymi, z drugiej strony zgadzam się z tym, że trzeba sobie jakoś poradzić z terroryzmem, ale sprawa jest o wiele bardziej skomplikowana i sądzę, że do tej pory właściwie nie znaleziono metody na to, żeby wyjść z kryzysu, który przecież się ciągnie od wielu, wielu lat. Może on się złagodzi za jakiś czas, ale ja naprawdę nie widzę wyjścia w tej sytuacji, mówiąc bardzo szczerze.
Nie ma tu sytuacji zerojedynkowej, że na przykład Izrael ma rację, a Palestyńczycy jej nie mają, albo Palestyńczycy mają rację, a Izrael jej nie ma?
Napisałem w krótkim teścia zamieszczonym na stronie naszej fundacji, że winni jesteśmy wszyscy. Jestem o tym głęboko przekonany. Jesteśmy winni wszyscy i to od dłuższego czasu. Ta pomoc, która była dostarczana od dłuższego czasu Palestyńczykom, była nie bardzo skuteczna. Wszystko to było nie tak, jak powinno być. Wszyscyśmy tutaj zawinili.
Na czym ta wina wszystkich ma polegać? Co mieliby zrobić wszyscy, żeby tej winy nie był i żeby sytuacja na Bliskim Wschodzi stałą się normalna?
Po pierwsze tu była od dawna i jest potrzebna ogromna akcja o charakterze edukacyjno-informacyjnym. Ile razy mieliśmy na Bliskim Wschodzie sytuację taką, gdzie my publicyści, dziennikarze robiliśmy dokładnie odwrotnie, niż było potrzeba, to znaczy karmiliśmy wszystkich informacjami o atakach, zbrodniach, walkach, itd., bardzo mało mówiąc o tym, co się dzieje pozytywnego i bardzo mało pokazując drogę wyjścia na dłuższy okres. Mogę dać jeden konkretny przykład, który mam stale w oczach i w uszach, stale pamiętam o nim – jak była kiedyś ta straszna awantura o karykatury proroka Mahometa, zatelefonowałem do jednego z katolickich biskupów chaldejskich w Iraku, w części kurdyjskiej, którzy prowadzą szkołę, do której chodzą dzieci chrześcijańskie i muzułmańskie; pytam go: co się u was dzieje? On mówi: nic się nie dzieje. – Jak to nic? Przecież telewizja co chwilę pokazuje jakieś manifestacje, krzyki, awantury, itd. A dzieci, które chodzą do waszej szkoły? – Nic, przyjaźnią się, jak zwykle. – To, co trzeba robić, żeby wyjść z tej sytuacji, poprawić stosunki chrześcijańsko-muzułmańskie? – Nic, trzeba kochać muzułmanów. – Tak ten biskup odpowiedział. Potem mówił mi, co konkretnie dalej robi… Otóż, z takimi sytuacjami spotykamy się stale i mieliśmy już nieraz taką sytuację, gdzie na przykład panowało powszechne przekonanie, że jest fatalnie, okropnie i że nic się nie da zrobić, a jeżeli zaczęło się troszkę szukać i znajdywać ludzi i środowiska, które tam coś usiłują robić, to okazywało się, że jest wiele pozytywnych rzeczy, które się dzieją. Tyle tylko, że media o tym nie mówią. Media pokazują tylko krzyki i awantury, i manifestacje.
A czy to nie jest taka prosta wiara, że są rzeczy dobre, tylko ukryte, a o złych wszyscy wiedzą, bo są pokazywane w gazetach, telewizji, czy też jest o nich mowa w radiu? A czy nie jest tak, że to, co zwyciężyło na Bliskim Wschodzie to po prostu nienawiść i na tę nienawiść nikt i nigdzie nie znalazł lekarstwa?
Tu się całkowicie zgadzam. Niestety dopuściliśmy do tego, żeby narastała nienawiść i w tej chwili mamy – oby krótkotrwałe! – zwycięstwo nienawiści. Co dalej będzie? Zobaczymy. Może ten szok, który w tej chwili Bliski Wschód przeżywa, wprowadzi jakieś otrzeźwienie i zrozumienie, że trzeba do tego podejść o wiele głębiej i o wiele szerzej.
Po takiej inwazji powrót do stołu – chociaż mówi się o tym przy okazji wizyty prezydenta Sarkozy’ego w Egipcie i w Jerozolimie, która zaczyna się dzisiaj – jest właściwie niemożliwy albo bardzo trudny…
Myślę, że powrót do stołu w tym momencie jest, praktycznie rzecz biorąc, prawie wykluczony. Natomiast po pewnym czasie, nie wiem, jak długim, ale jednak może przyjść otrzeźwienie, bo wszyscy się zorientują, że tą drogą niczego się nie osiągnie i trzeba szukać jakichś poważniejszych rozwiązań. Nadzieja zawsze jakaś jest. Ale to nie na ten moment, to nie tak, że kilku dyplomatów czy wielkich mężów stanu się zejdzie i coś postanowią, bo do tego również trzeba, żeby się przekonali ludzie. Przed paroma laty były robione badania dotyczące opinii publicznej w krajach Bliskiego Wschodu i okazało się, że ogromna większość ludzi chce normalnego życia, spokoju i ma tego wszystkiego absolutnie dosyć, tylko się boją – boją się powiedzieć, ujawnić swoje zdanie, żeby nie być oskarżonymi o zdradę. I tu jest problem.
Wierzy pan, że zwykły człowiek i w Polsce, i na Bliskim Wschodzie, chce pokoju, chce się uwolnić od wojny, tylko ci, którzy uprawiają politykę, zakazują mu tego?
W pewnym sensie jest tak. Oczywiście, że to zależy od konkretnego środowiska i od czasu, bo to się zmienia, jest raz tak, raz tak, ale generalny trend jest chyba taki, że ludzie mają dosyć tego wszystkiego, tylko boją się wyrazić swoje zdanie. Oczywiście jest druga strona medalu, to znaczy rosnąca nienawiść. Teraz zobaczymy, co zwycięży.
Zwykły człowiek, któremu ginie dziecko, staje się bojownikiem. O tym mówi Guy Sorman, który twierdzi, że paradoksalnie skutkiem inwazji może stać się wzrost poparcia dla islamistów.
Tak może być, zgadzam się. Ale jednocześnie sprawa jest o tyle bardziej skomplikowana, że jeśli chodzi o stosunki między państwami Bliskiego Wschodu, to wcale nie jest tak, żeby te państwa tak masowo – poza Iranem – popierały terrorystów. Nie jest tak dlatego, że między państwami Bliskiego Wschodu istnieje silna rywalizacja i dla kilku z nich ta sytuacja wcale nie jest dobra i wcale nie życzą sobie zwycięstwa Hamasu.
Myśli pan, że w świecie, szczególnie świecie politycznym, istnieje mądrość do rozwiązywania takich bardzo poważnych konfliktów?
Nie wiem, czy istnieje, ale mam nadzieję, że ten wstrząs, który przeżywamy może spowodować poszukiwanie tej mądrości, powrót do normalności, zrozumienie, że tą drogą do niczego nie dojdziemy, że musimy to zmienić.
Ale nawet świat… Europa, Stany Zjednoczone nie mają jednolitego stanowiska, nie mówią jednym głosem na temat tego, co się dzieje na Bliskim Wschodzie. Nawet w Unii Europejskiej nie ma jednego głosu, co innego mówią Czesi, co innego mówią Francuzi…
Tak jest rzeczywiście, a to jest skutek długoletnich zaniedbań i nie zajmowania się w poważny sposób tą sytuacją. Oczywiście w Unii Europejskiej, czy w ogóle w Europie, mamy do czynienia także z dosyć egoistycznymi i krótkowzrocznymi postawami i brakiem głębszej refleksji nad tą całą sytuacją. Ale liczę na to, że może nastąpi jakieś otrzeźwienie i konieczność poszukiwania długofalowych i głębokich rozwiązań.
A może mamy do czynienia ze strachem? Może jest strach przed mniejszością arabską w Unii Europejskiej?
Strach oczywiście jest. To jasne, że jest. mamy tu szczególną sytuację francuską, gdzie ilość muzułmanów jest duża. Ale znowu – to jest i tak, i tak. Oczywiście to mogą być wypadki bardzo jednostkowe, ale są na Bliskim Wschodzie wypadki muzułmanów, którzy z narażeniem własnego życia ratują żydów – są takie wypadki. Są bardzo różne rzeczy. Jest szereg rozmaitych grup, złożonych z chrześcijan, muzułmanów i żydów, które pracują razem. Tylko za mało o nich wiemy. Trzeba za wszelką cenę pokazywać to wszystko – pokazywać te wszystkie pozytywne rzeczy, które się dzieją, bo one nam stwarzają nadzieję i zmniejszają strach.
To jest apel do środków masowego przekazu, żeby nie zajmowały się tym, co złe, a tym, co dobre?
Absolutnie. I to jest apel mój do siebie samego, także mój rachunek sumienia. Żeśmy tego pokazywali za mało, a trzeba to robić na znacznie większa skalę.
Napisał pan taki list na Nowy Rok: „Przewrotność satanizmu polega na przerabianiu dobra na zło. Wychodzi się od jakiegoś dobra, rzeczywistego lub urojonego, i stara się doprowadzić do zła, broni się na przykład islamu, a potem morduje muzułmanów, nieraz masowo, broni się hinduizmu i prowadzi do jego kompromitacji, broni się pokoju i wywołuje wojnę, a nawet głosi miłość w sposób prowokujący nienawiść. ” Tak wygląda współczesny świat?
Nie jest to pełny obraz sytuacji, bo – powtarzam – są także postawy i działania ludzkie, organizacje bardzo pozytywne, bardzo dobrze działające. Ale rzeczywiście można mieć obawy, że w opinii publicznej, w świadomości publicznej, w wiedzy publicznej jednak dominuje strach i nienawiść.
A jakie pan ma obawy, patrząc na to, co się dzieje w Polsce?
To, co się dzieje w Polsce wymaga również głębokiej refleksji oraz wielostronnych i długofalowych działań. Przede wszystkim to jest sprawa wiedzy i edukacji. Musimy się zdobyć na jakąś poważniejszą szeroką akcję edukacyjno-informacyjną, która by wychodziła poza to – przepraszam, że tak powiem – mordobicie.
Dziękuję panu bardzo za rozmowę i składam panu najlepsze życzenia z okazji 85. urodzin.
Ja również dziękuję serdecznie… I miejmy nadzieję mimo wszystko. I wspierajmy się!