Dorota Miśkiewicz „Caminho” czyli droga
2008-09-29, 22:09 | aktualizacja 2008-09-29, 22:09
Ten obco brzmiący tytuł nowej płyty Doroty, ma zapewne zwrócić uwagę na perkusjonistę Guello, który na jej nagranie przyleciał specjalnie z San Paulo.
Brazylijskie podejście do rytmu nadało koloryt wszystkim piosenkom, nie tylko sambom i bosanowom, tak jak mogliśmy się przekonać podczas opolskich Premier słuchając piosenki “Magda, proszę”.
Na płycie znalazły się dwa piękne duety - z Grzegorzem Turnauem oraz z Grzegorzem Markowskim! Ponadto na uznanie zasługuje udział w kilku piosenkach wybitnego pianisty – Marcina Wasilewskiego, a także gitarzysty, współkompozytora i współproducenta płyty – Marka Napiórkowskiego. Brzmienie całości jest bardzo naturalne, same klasyczne instrumenty, oldschoolowe gitary, Hammond, Rhodes, kwintet dęty drewniany…
Kompozycjom Doroty i Marka Napiórkowskiego treść nadali Grzegorz Turnau, Michał Rusinek, Karolina Kozak i sama Dorota.
Dokąd prowadzi ta droga , “Caminho”? Tego nie wiemy. Wiemy, że idzie się nią bardzo przyjemnie!
PREMIERA 22.09.2008
Produkcja muzyczna: Dorota Miśkiewicz, Marek Napiórkowski, Tomasz Kałwa
Nagrano w okresie od sierpnia 2007 do czerwca 2008.
Realizacja nagrań: Sonus - Zbigniew Szmatłoch, Chróst - Marcin Górny, Tokarnia - Jan Smoczyński, S-4 - Sebastian Witkowski, Jazzboy - Bogdan Kondracki, Pueblo People - Paweł „Bzim” Zarecki, Studio 7 - Błażej Domański, Garderoba - Piotr Siejka
Produkcja wokali: Piotr Siejka / Mix: Rafał Smoleń - Sound and More / Master: Jacek Gawłowski - Master Lab
Nucę, gwiżdżę sobie
muz. Dorota Miśkiewicz, Marek Napiórkowski /sł. Dorota Miśkiewicz, Michał Rusinek
Budzić się i zasypiać (z tobą)
muz. Marek Napiórkowski / sł. Michał Rusinek
Dwoje różnych (duet z Grzegorzem Markowskim)
muz. Dorota Miśkiewicz, Marek Napiórkowski / sł. Dorota Miśkiewicz, Michał Rusinek
Naganaga
muz. Marek Napiórkowski
Suwalskie bolero (duet z Grzegorzem Turnauem)
muz. Marek Napiórkowski / sł. Grzegorz Turnau
Chodzę po domu i tęsknię
muz, sł. Dorota Miśkiewicz
Magda, proszę
muz. sł. Dorota Miśkiewicz (Magdzie Czapińskiej dedykuję)
Tam, gdzie mrok
muz. Dorota Miśkiewicz, Marek Napiórkowski / sł. Dorota Miśkiewicz
Jeśli chcesz spokojnie życie przejść
muz. Karolina Kozak, Marek Napiórkowski / sł. Karolina Kozak
Dla nikogo
muz. Dorota Miśkiewicz, Marek Napiórkowski / sł. Michał Rusinek
Caminho (po portugalsku Droga)
muz. Marek Napiórkowski / sł. Grzegorz Turnau
Powoli, ale w dobrym kierunku
Dorota Miśkiewicz opowiada o poszukiwaniu muzycznego ideału, wyższości pogody nad smutkiem, dwóch Grzegorzach i przeszkadzajkach, które pomogły.
Druga nagroda w Opolu dla „Magda, proszę” to sukces, czy porażka?
Dla mnie to ogromny sukces. Bardzo się cieszę, bo to oznacza, że ta piosenka jednak coś w sobie ma i została zauważona przez grono profesjonalistów. O ile w świecie hakerów na audiotele chyba nie do końca można polegać, o tyle jurorzy, mam nadzieję, tak głosują, jak myślą.
Która to Magda sprawiła pani tyle problemów?
Nie wiem, czy można to nazwać problemami… Chodziło o Magdę Czapińską, której dedykuję tę piosenkę, za jej zgodą zresztą, i nie ma w tym żadnej złośliwości. Wręcz przeciwnie, to wyraz mojej sympatii dla niej. Magda jest wielką autorką tekstów i nie zawsze musi chcieć pisać. W przypadku tej piosenki – odmówiła. Postanowiłam jeszcze raz ją spróbować namówić, więc nagrałam jej ten tekst, żeby ją zaskoczyć, żeby ją natchnąć. Czas płynął, Opole się zbliżało i w sumie wszystko dobrze się skończyło, bo piosenka na konkurs była gotowa.
Tytuł pani nowej płyty to „Caminho”, czyli droga. Dokąd ma panią zaprowadzić?
To raczej przystanek na mojej drodze do doskonałości, do ideału muzycznego, który łączyłby dwa fascynujące mnie światy. Z jednej strony świat piosenki, a z drugiej jazz, z którego wyrosłam. Szukam więc idealnej formuły i choć nie wiem, czy kiedykolwiek uda mi się ją znaleźć, wydaje mi się, że kierunek obrałam dobry. Choćby dlatego, że ta płyta bardziej mnie satysfakcjonuje niż poprzednia.
No właśnie, niełatwo panią zaszufladkować. Sama czuje się pani wokalistką popową, jazzową czy – cokolwiek to znaczy - z krainy łagodności?
Nie wiem, zostawiam to recenzentom. Nie potrafię nazywać muzyki, to dla mnie bardzo trudne. Im trudniejsze, tym lepiej. Jeśli trudno coś sklasyfikować, dla mnie to już zaleta.
Wróćmy na drogę. Dokądkolwiek „Caminho” by nie prowadziła, najwyraźniej nie spieszy się pani. To spokojna i pogodna podróż.
I faktycznie, powolna… od poprzedniej płyty minęło przecież kilka lat. Tak już jest, że jeden idzie szybko, drugi powoli. Ja się nie spieszę, staram się robić, to co robię jak najlepiej. Można wydawać płyty bardzo często i niektórzy może robią to bez utraty jakości, ale ja nie wiem czy tak bym potrafiła, bo bez reszty się temu poświęcam. Ta płyta powstawała ponad rok, bo najpierw przez pół roku zastanawialiśmy się, jakie piosenki powinny się na niej znaleźć. W sierpniu 2007 rozpoczęliśmy nagrania, a kończyliśmy je w czerwcu tego roku i muszę powiedzieć, że nie zawsze było tak pogodnie, jak mogłoby się zdawać, kiedy słucha się efektu końcowego. Natomiast rzeczywiście jest tak, że ja do tej pogody dążę. Smutku na co dzień mamy aż nadto, ja również, więc doszłam do wniosku, że nie potrzebujemy dodatkowo się smucić przy muzyce.
Doskonale to rozumiem, ale z drugiej strony znam bardzo wielu muzyków, którzy wzdrygają się choćby przed cieniem humoru w swoich piosenkach. Muzyka to świętość, to sakrament, a w kościele się nie chichocze.
Niby tak, ale nie wiem czy ci ludzie potrafią się w ogóle śmiać. Bo tak naprawdę radość jest dużo trudniejsza niż smutek, zarówno w zwykłych, życiowych sytuacjach, jak i muzyce. Myślę, że trochę dystansu do siebie i do piosenek, które się tworzy, nikomu nie zaszkodzi.
Do wspólnego śpiewania zaprosiła pani tym razem dwóch Grzegorzów. Jak do tego doszło?
Z Grzegorzem Turnauem współpracowaliśmy już przy mojej poprzedniej płycie. Nie znałam go, ale potrzebowałam piosenki, więc zadzwoniłam do niego i puściłam mu utwór, do którego chciałam, żeby napisał tekst i go ze mną zaśpiewał. Tak powstał „Pod rzęsami”, który nadał tytuł całej płycie. Tym razem są to już dwie piosenki. „Suwalskie bolero”, w której Grzegorz wciela się w rolę wróżki oraz „Caminho”, czyli znów piosenka tytułowa, w której co prawda nie śpiewa, ale jest autorem tekstu. Być może tak już musi być, że Grzegorz Turnau nadaje tytuł mojej płycie. Zresztą, ja śpiewam też na jego płytach. Nasze głosy bardzo do siebie pasują, uwielbiam z nim śpiewać i bardzo dużo się od niego uczę. Natomiast, jeśli chodzi o Grzegorza Markowskiego to jest to wokalista bardzo charyzmatyczny, tacy rzadko się zdarzają. Uważam przy tym, choć wiem, jak paradoksalnie to brzmi, że ciągle jest w Polsce niedoceniany. To wielki wokalista! Jego obecność na „Caminho” też jest w pewnym sensie kontynuacją płyty „Pod rzęsami”, bo tam znalazł się utwór „Wyspa, drzewo, zamek” Perfectu.
Kim jest perkusjonista Guello? Skąd go pani wytrzasnęła?
Guello nie jest wielką gwiazdą, ale bardzo dobrym muzykiem. Na co dzień mieszka w Sao Paulo, ale jako muzyk sesyjny jeździ po całym świecie. Usłyszałam go na płycie Adama Pierończyka „Busem po Sao Paulo” i bardzo mi się spodobała jego gra. A że bardzo bliska jest mi muzyka brazylijska, pomyślałam, że Guello może nas zainspirować, pchnąć tę płytę w nieco inną stronę. Jeśli rozpoczniemy nagrania od niego, to wszystko będzie brzmiało inaczej, może nieco bardziej egzotycznie…
On nagrywał pierwszy? To przeszkadzajek nie nagrywa się na końcu, tuż przed miksami?
To prawda, tak się powinno robić, bo jak sama nazwa wskazuje, nie pomagają. (śmiech) Postawiliśmy więc wszystko na głowie i w związku z tym pojawiły się kłopoty. Perkusiście trudno było się wbić w ten nietypowy rytm perkusjonisty, ale zarazem było to bardzo inspirujące.
Kolejny gość, którego nie możemy pominąć to Marcin Wasilewski.
Rewelacyjny pianista. Mało znany w Polsce, za to coraz lepiej za granicą, przez płyty, które nagrywa dla wytwórni ECM. Poznaliśmy się wiele lat temu, na warsztatach jazzowych w Puławach, gdzie uczyliśmy się razem grać i śpiewać. Cieszę się, że zgodził się zagrać ze mną. Na co dzień gra bowiem bardziej skomplikowaną muzykę improwizowaną. Fortepian to niezwykle szlachetny instrument, a samego Marcina cenię za to, że jak mało kto potrafi łączyć lirykę z poczuciem rytmu.
Od gości przejdźmy do rezydenta, czyli Marka Napiórkowskiego.
Marek jest świetnym gitarzystą. Grając na co dzień jazz ze swoim zespołem, nagrywając własne płyty, potrafi też docenić walor muzyki wokalnej. Jego wszechstronność sprawia, że jest częścią wielu projektów na polskiej scenie muzycznej. Brzmienie jego gitary jest bardzo charakterystyczne, nie sposób go nie rozpoznać. Dla mnie było to oczywiste, że tworzymy tę płytę razem, bardzo dobrze rozumiemy się muzycznie. Razem ze mną i Tomkiem Kałwakiem współprodukował „Caminho” i jest współautorem piosenek.
Pani trzyma się bliżej jazzowej tradycji, unika tych wszystkich soulowych ozdobników. To świadomy wybór?
Tak. Mam swoje nagrania sprzed lat, słucham ich czasami i nie mogę się nadziwić, ile tam jest zakrętów i wywijasów. Mam w głowie takie mądre opinie moich starszych kolegów, na przykład saksofonisty Tomasza Szukalskiego, który jak usłyszał pewną wokalistkę, której nazwiska tu nie wymienię, stwierdził, że ona przez cały czas szuka dźwięku i nie może go znaleźć. Stwierdziłam, że ma rację, że esencja muzyki to nie popisy techniczne, jakaś ekwilibrystyka, że chodzi o to, by znaleźć właściwy dźwięk i włożyć w niego wszystko, co się ma.
Chciałbym zapytać o stosunek Henryka Miśkiewicza do muzyki córki. Jest pani fanem, recenzentem?
Tata stara się nie recenzować mnie negatywnie. Kiedyś potrafił mnie skrytykować, nawet bardzo ostro, więc albo teraz podoba mu się to, co robię, albo dojrzał do tego, że każdy ma swoją drogę i nie muszę grać tak, jak on by chciał. Nieczęsto grywamy razem, ale na tej płycie zaistniał w dwóch utworach, jako instrumentalista i aranżer.
Sprytny wybieg. Nie będzie mógł skrytykować czegoś, w czym brał udział.
(śmiech) Nie mam nic przeciwko jego krytyce. Jestem już na tyle dużą dziewczynką, że nic się nie stanie, jeśli mi powie, że coś jest źle.
Mniej więcej dekadę temu popularne rubieże jazzu zdobyły w Polsce masową publiczność. Czy obecnie nie mamy przypadkiem do czynienia z klęską urodzaju? Ludzie gubią się w dziesiątkach premier, składanek, nowych głosów… Jak można przedrzeć się przez ten gąszcz?
Nie ma na to recepty i rzeczywiście, jest coraz trudniej. Po prostu trzeba robić swoje i robić to tak długo, aż się uda. Nie wolno zbaczać z drogi, nie wolno się poddawać. Często karierę robią nie ci najzdolniejsi, ale właśnie najwytrwalsi. Mam całą masę pięknie śpiewających koleżanek, które nie są zawodowymi wokalistkami, bo nie wytrzymały w branży. Najważniejsza jest więc siła i wiara, że to, co się robi, to jedynie słuszna droga.