Polacy w armii III Rzeszy: "Oni byli naszymi dziadkami, wujkami, braćmi"

Gdańska wystawa "Nasi chłopcy. Mieszkańcy Pomorza Gdańskiego w armii III Rzeszy" uruchomiła kolejny niekończący się spór o polską politykę historyczną. Spór dotyczący, nie można o tym zapominać, także Śląska.

Polacy w armii III Rzeszy: "Oni byli naszymi dziadkami, wujkami, braćmi"

Wystawa "Nasi chłopcy. Mieszkańcy Pomorza Gdańskiego w armii III Rzeszy"

Foto: PAP/Adam Warżawa

Punktem wyjścia do rozmowy na ten temat, jak zawsze w poniedziałek, był reportaż. "Ja ojciec, ja syn", opowieść Alojzego Lyski, syna żołnierza, który w niemieckim mundurze walczył i zginął w czasie II wojny światowej. Nieopowiadana przez lata historia położyła się cieniem na losie rodziny pana Alojzego. Bohater reportażu szuka dla swojego ojca miejsca w historii.

Różna wrażliwość w różnych regionach

Czy jesteśmy w stanie zaakceptować trudną i niezwykle złożoną historię polskiego pogranicza, czyli Pomorza i Śląska? Formalnie mieszkańcy tamtych regionów traktowani byli jak Niemcy. Dlatego też w czasie II wojny światowej wcielani byli do niemieckiej armii. Dane oparte na źródłach polskiego ruchu oporu i niemieckich statystykach pozwalają mówić o prawie półmilionowej grupie żołnierzy.

Od zakończenia wojny minęło już 80 lat. Mimo to wrzawa wokół wystawy "Nasi chłopcy. Mieszkańcy Pomorza Gdańskiego w armii III Rzeszy" jest ogromna, choć - nie można o tym zapominać - wywołana została przede wszystkim przez polityków.


- Jestem zaskoczony. Myślałem, że ten temat był już tyle razy poruszany w różny sposób, że chyba już możemy o nim mówić w miarę spokojnie. Dwa tygodnie przed tym, kiedy ta sprawa stała się głośnia, brałem udział w konferencji na Górnym Śląsku i praktycznie nie było żadnych tego typu emocji, jakie wywołała ta wystawa w Gdańsku. Potem na ten temat mówiłem w Warszawie i też nie było takich reakcji. Myślę, że coś stało się przed tą wystawą, coś związanego z tym tytułem: "Nasi chłopcy". I to wywołało taką reakcję - mówi w "Klubie Trójki" profesor Ryszard Kaczmarek, autor książki "Polacy w Wehrmachcie". - I kiedy zacząłem myśleć, dlatego ta dyskusja jest tak ożywiona, to mam wrażenie (…) że wrażliwość jest bardzo różna w różnych miejscach Polski. To powiedzenie, "nasi chłopcy", na Śląsku, Pomorzu, Górnym Śląsku nie budzi już emocji, bo trudno to jakoś inaczej nazwać - wskazuje.

- Rozumiem tych, którzy niezbyt dokładnie znają tę historię, albo w ogóle jej nie znają, a mają tragiczne doświadczenia z wojny, że ich reakcja może być jednak inna. Bo trzeba mieć wiedzę, żeby zrozumieć całą złożoność tego zagadnienia - dodaje.

Opowiedzieć własną historię bez zakłamania

Może więc chodzi także o to, aby o tej historii uczyć i że powinna być ona w podręcznikach? Bo jest to także integralna część trudnej historii Polski. - Rozumiem w jakimś stopniu reakcję Polski na tytuł "Nasi chłopcy". Aczkolwiek mam poczucie, że nam się odbiera możliwość opowiadania własnej historii bez jej zakłamania. Nie jestem w stanie opowiadać o swoim dziadku i części swojej rodziny, która wylądowała w Kriegsmarine, bo wcześniej byli żołnierzami polskiej marynarki. A po roku 1939 trafili do niemieckiej. I nie jestem w stanie mówić o nich inaczej niż "nasi": oni byli naszymi dziadkami, wujkami, braćmi, mężami - opowiada w rozmowie z Anną Dudzińską Kaszubka i reporterka Stasia Budzisz.

- Mam ogromny sprzeciw wobec tej dyskusji, gdyż tu po raz kolejny powtarza się historia, kto jest "nasz", a kto nie jest "nasz". My na Pomorzu, na Śląsku nie mamy innej historii - mamy taką (…). Jesteśmy karmieni historią krakowsko-warszawską, a historia regionów zupełnie się tam nie przedostaje. I to budzi mój sprzeciw - stwierdza.

- Chodziłam do liceum humanistycznego, zdałam maturę z historii, byłam na studiach humanistycznych, gdzie miałam oddzielny fakultet "historia polski", i nigdzie tam nie uczono mnie historii Pomorza, pomimo tego, że studiowałam w Gdańsku - wskazuje.


Piotr Radecki/k