O matko - zostałam matką!!!
… czyli słów kilka do świeżych matek o tym, że jednak można nie zwariować w tym wyjątkowym okresie życia…
A miało być tak pięknie… Po przyjściu tego wyczekanego dzidziusia na świat miałaś wreszcie odpocząć, poczuć się lepiej, wrócić do formy (i rozmiaru sprzed brzucha), a tu... kicha! Wszystko idzie nie tak…
Zaczęło się już w szpitalu – zamiast odsypiać trudy porodu – Ty spanikowana miotałaś się między łóżeczkiem noworodka a dyżurką położnych, bo maleństwo – miast napić się grzecznie mleczka i pospać 3 godziny, ani myślało zaciągnąć się cycem i wciąż prezentowało światu swoje zdolności wokalne.. Albo – co gorsza – wisiało na nim bez przerwy, tak że wyjście do toalety wymagało zorganizowania akcji pokroju "Pustynna burza"…
W domowych pieleszach wcale nie było lepiej… Ani zrobić porządku z praniem, ani zająć się gotowaniem – wciąż tylko małe i jego "ja chcę, ja nie chcę, ja.. wrzeszczę!" I to jak!
Czasami nawet całą noc…
A nocą... Ze zmęczenia – gdy tylko udało Ci się na chwilę zasnąć, śniłaś o beztroskich czasach "sprzed brzucha" i na pół przytomna usiłowałaś nakarmić... jaśka spod głowy, bo gdzieś ktoś zaczynał kwilić i chciałaś zdusić marudzenie w zarodku, by znów nie przerodziło się w arię trwającą do rana… A Twoje piersi… o rozpaczy! Dwie poranione, zmasakrowane, tykające bomby zegarowe, cieknące na dodatek w najmniej stosownym momencie, np. kolejce po bułeczki w osiedlowym sklepiku. Etatowa krowa – tylko trawy w ustach brak…
I gdzie tu błogość macierzyństwa? To nie tak miało wszystko wyglądać... Mąż/partner wiecznie po pracy zmęczony, ani mu się śni wstawać w nocy po 100 razy ("Przecież ja rano do pracy..."), przejmować z Twoich rąk marudnego malucha zaraz po przyjściu do domu, gotować obiad – bo Ty wciąż w poziomie z piersią na wierzchu... I zamiast wspólnego spoglądania z czułością na słodko śpiące w swoim łóżeczku maleństwo – Wy skaczecie sobie do oczu i kłócicie o miejsce w małżeńskim łóżku, na którym przez pół nocy rozpycha się dzidziuś…
Spokojnie. To wszystko można przetrwać – owszem, z mniejszym lub większym uszczerbkiem na zdrowiu (psychicznym ;) ), ale... można. Trzeba tylko wziąć na przeczekanie.. Kiedy małe podrośnie – zacznie lepiej sypiać (oby!!!), Ty znajdziesz czas na porządne umycie zębów, a tatusiowi spodoba się spacerowanie z wózkiem po osiedlowych alejkach i objaśnianie maluchowi zawiłości świata... "Widzisz? To jest samochód. Samochód mówi "brum-brum". Samochody jedzą benzynę, która jest teraz choler.. ee, tego.., no, bardzo droga".
Zaczną się za to inne rzeczy. ;)
Po tysiąckroć powtarzane "Nie!", chowanie wszystkiego, absolutnie WSZYTSKIEGO z wysokości poniżej 1,5 metra, zabawa w ganianego na spokojnych dotychczas spacerach ("Kochanie! Psia kupa jest BE!!!!!!"), wojna na kaszkę/zupkę/kolejną pralkę zaplutych ubrań, w której nie ma ani zwycięzców, ani przegranych, lecz remis. ;) Bo gdy Ty szykujesz się do kolejnej tyrady na temat naganności zachowania malucha przy stole, on z czułością - prychając przy okazji ostatnią porcją marchewki – po raz pierwszy powie "Mama!", czym rozłoży Cię na deski w pięć sekund…
I jak tu takiego nie kochać? Do tej pory nie miałaś pojęcia, co to znaczy miłość, prawda? Taka najbardziej oczywista i najsilniejsza ze wszystkich. Dałabyś się pokroić za to maleństwo, które tyle razy w ciągu dnia masz ochotę sprzedać, oddać w dobre ręce albo przynajmniej zamknąć na pół godziny w pokoju bez klamek ;), by samej złapać choć chwilę oddechu. Gdyby jednak ktoś tylko spróbował zagrozić dziecku – rozszarpałabyś na strzępy, prawda? Udusiłabyś gołymi rękami, nie bacząc na konsekwencje. To właśnie miłość, płynąca z krwi, taka… zwierzęco instynktowna. Po prostu - miłość matki.
Zatem.. przetrwasz, droga mamo, tak jak przed Tobą przetrwały tysiące innych – o, choćby Twoja (tylko, cholera, jak one to zrobiły bez pieluch jednorazowych, słoiczków i elektronicznej niani?!?) Dasz radę – choć pamiętaj, że łatwo nie będzie. Ach, te niekończące się dyskusje o późniejsze powroty do domu, o pierwsze samodzielne wakacje, o za małe kieszonkowe, o znajomych... Przetrwasz. A gdy wkrótce zaświta Ci w głowie (niedorzeczna w obecnej chwili) myśl o kolejnym maluchu – daj jej szansę, bo w końcu… co jest naszą przyszłością jeśli nie dzieci?
Powodzenia, mamo.
Magdalena Gogulska-Dębska