Bożena i Lech Janerkowie w Trójce, czyli życie, Wrocław, rodzina, muzyka
2024-11-30, 14:11 | aktualizacja 2024-11-30, 15:11
Pojechaliśmy do Wrocławia, by porozmawiać z cudownymi, mądrymi ludźmi. Chcieliśmy się dowiedzieć, jak się poznali, jak udaje im się od dekad, wbrew przeciwnościom, iść przez życie, co daje im wspólne granie i dlaczego właśnie stolica Dolnego Śląska stała się ich miejscem na ziemi.
W długiej i szczerej rozmowie, pełnej anegdot, momentów jednocześnie poważnych i zabawnych, Bożena i Lech Janerkowie podzielili się z nami opowieścią o życiu, o Wrocławiu, o swoich domach, rodzinach i wielu innych sprawach.
Posłuchaj
Wyraźne ślady przeszłości
Ich rodzice pochodzili z innych miejsc, ale zarówno Lech, jak i Bożena Janerkowie urodzili się już we Wrocławiu. To były czasy już powojenne, ale jej ślady były bardzo widoczne, podobnie, jak ślady poprzednich, niemieckich mieszkańców.
- Mieszkaliśmy na ulicy Nowowiejskiej, nota bene vis-a vis domu Edyty Stein. Podwórko było rozległem, okolone domami, niektóre w bardzo dobrym stanie, ale były też gruzy. To był może 1958 rok… Oczywiście jako mały chłopak łaziłem po gruzach, bo to przygoda. I znajdowaliśmy sprzęt: zdarzało się, że fragment schmeissera, czyli automatycznej broni niemieckiej, jakieś hełmy tam się walały… - opowiada Lech Janerka. - Jakieś dziwne akcesoria pamiętam: srebrne noże ze swastyką do rozcinania papieru. Od czasu do czasu potrafiło to z jakiegoś kąta wychynąć - wspomina.
- Minęły lata, przenieśliśmy się na Grunwaldzką, do poniemieckiego mieszkania (…) Wymieniam futrynę i okazało się, że za tą futryną uszczelnienie było z gazet niemieckich z 1942 roku. Tego typu historie… - dodaje.
Powódź, która pomogła
- Też mieszkałam w poniemieckim mieszkaniu, gdzie znajdowaliśmy różne ciekawostki gdzieś tam w kącikach. A w tej samej kamienicy, na najwyższym piętrze, mieszkały jeszcze Niemki: chodziły w chustach pozwijanych tak, jak w czasach hitlerowskich było, szwargotały po niemiecku. Sporo lat wytrzymały w tym mieszkaniu. I nagle zniknęły - wspomina Bożena Janerka. - Wrocław był potwornie zrujnowanym miastem: ulice niepełne i te resztki domów, które były tylko częścią fasady: okna i drzwi… Wyglądało to bardzo, bardzo ponuro - opisuje.
- O wielu ulicach, dlaczego mają takie nazwy, dowiedziałam się wiele lat później, jak wreszcie mieliśmy świadomość, że Wrocław będzie polski. To było półsłówkami opowiadane, że nie wiadomo czy to będą polskie ziemie, czy Niemiec się nie upomni. Tutaj nic się nie remontowało, nic nie robiło… Powódź nam pomogła - wskazuje.
Dom milczący, dom otwarty
Wychowali się w diametralnie różnych domach: jego był milczący, jej otwarty i rozgadany.
- Rodzice nie rozmawiali ze mną. W domu się nie rozmawiało nie dlatego, że byliśmy poobrażani, ale dlatego, że tak funkcjonowała nasza rodzina – tłumaczy muzyk. - Z ojcem rozmawiałem może trzy minuty przez całe życie. Bo kiedyś wpadłem na pomysł, że być może wysupła 150 złotych na "Magical Mystery Tour". Wyszła płyta Beatlesów i to nie był longplay, ale dwa single w książeczce. I po trzech minutach wynegocjowałem te pieniądze - opowiada.
- Dlaczego milczał? Trudno powiedzieć, nigdy się nad tym nie zastanawiałem: wydawało mi się, że tak funkcjonują wszystkie rodziny. Potem poszedłem do znajomych i okazało się, że nie. Byłem trochę zdziwiony, ale trzymałem się swojego - przyznaje.
Tymczasem Bożena wychowała się w zupełnie innym domu. - Ojciec był naukowcem, miał swoje życie: nie powiem, że gardził nami, ale odnosiłyśmy wrażenie, że nie jesteśmy partnerkami do rozmów. Za to z mamą zawsze i o wszystkim rozmawiałyśmy. I zawsze było mnóstwo ludzi u nas w domu: moich koleżanek i kolegów i ich. Miałam wielki otwarty dom, gdzie się mówiło - wspomina.
***
Tytuł audycji: Muzyczny Klub Trójki
Prowadzą: Agnieszka Szydłowska, Michał Nogaś
Goście: Bożena i Lech Janerkowie (małżeństwo muzyczne)
Data emisji: 29.11.2024
Godzina emisji: 22.10
pr/ans