Prawdziwą sztukę tworzy cierpienie. Reportaż "Madzia" [POSŁUCHAJ]
Magdalena Wieliczko to młodziutka poetka, która zmarła po kilkuletnich zmaganiach z chorobą nowotworową. W Muzeum Literatury na Rynku Starego Miasta w Warszawie odbył się wieczór promocyjny jej tomiku poezji. Młoda poetka nie doczekała tej chwili.
Zdjęcie ilustracyjne
Foto: mizar_21984/Shutterstock
Dziewczynka i białaczka
Magdalena Wieliczko była wyjątkowo aktywnym dzieckiem – kiedy tylko mogła, występowała w konkursach recytatorskich i przedstawieniach w lokalnym domu kultury. Poza tym pływała, brała nawet udział w szkolnych zawodach. Jej życie nieodwracalnie zmieniło się tuż po świętach Bożego Narodzenia
– Poczuła się gorzej. Miała na lewej ręce duży siniak, który bardzo długo schodził. Po sylwestrze postanowiliśmy pójść do lekarza. Stwierdził on powiększoną śledzionę i zlecił badania krwi. Morfologia była wręcz fatalna. Diagnoza mówiła, że to prawdopodobnie jest białaczka. Od razu trafiła do szpitala na intensywne leczenie – wspomina ojciec Magdy. – To nas po prostu powaliło. Przyjmowaliśmy to do wiadomości stopniowo – dodaje jej matka.
Drugie ja
Leczenie oznaczało dla bohaterki reportażu trzy lata spędzone między szpitalem a domem. Wtedy zaczęła tworzyć: najpierw wierszyki o dziecinnym charakterze, w których pisała o zachwycie przyrodą, potem coraz bardziej poważne i dojrzałe. – Zaczęła pisać pod wpływem choroby, która wyzwoliła z niej drugie ja. Zawsze miała przy sobie zeszyt. Przez te 11 lat, które były jej dane, chciała nam pokazać, że świat jest piękny i że go kocha – mówią rodzice.
Zadebiutowała w 1998 roku podczas przeglądu twórczości szkół podstawowych. Zmagała się wtedy z białaczką, która nie przekreśliła jej ambicji. – Pasjonowały ją języki niemiecki i angielski. Projektowała dużo różnych strojów wieczorowych, młodzieżowych, sukien ślubnych. Oprócz tego pasjonowała się kuchnią. Wkładała swoją duszę we wszystko, co robiła – wymienia matka młodej poetki. – Miała w sobie siłę ducha, a poza tym nie lubiła ludzi, którzy się nad sobą użalają. To była chyba najmocniejsza strona jej charakteru. Nigdy nie okazywała swoich fizycznych słabości. Widziała ból na naszych twarzach i nie chciała, żebyśmy jeszcze bardziej cierpieli – dodaje.
"Mamusiu, ja idę do wujka"
Po kilku latach choroba ustąpiła. Magda już snuła marzenia o wyjeździe nad morze i posiadaniu psa. Jednak po dwóch miesiącach koszmar powrócił i to ze zdwojoną siłą.
– Nasza służba zdrowia się zreformowała, a środki były tak uszczuplone. Pojawiły się słowa, że po prostu nie ma sensu dalej leczyć Magdy. Jak ja mogę powiedzieć dziecku, że to już koniec i nie ma żadnych szans? – pyta mama bohaterki reportażu. – Postanowiliśmy leczyć Magdusię do końca. Kiedy zostały wyczerpane wszystkie możliwości (przeszła przez trzy etapy leczenia i nie było poprawy), zabraliśmy ją do domu.
Jak opowiada matka Magdaleny Wieliczko, śmierć Magdy zapowiedział sen. – Siedzimy razem na pięknej łące. Jest bardzo dużo żółtego mleczu, a w oddali las. Atmosfera jest cudowna, naprawdę piękna. Nagle Magdusia ode mnie odbiega. Odbiega tak szybko, że nie jestem w stanie jej dogonić. Krzyczę za nią. Ona mówi: "mamusiu, ja idę do wujka". Ja wpadam za nią do tego lasu, który jest przerażająco ciemny i stoi na rozdrożu. Zastanawiam się, w którą stronę mam teraz pójść.
Magdy już nie ma, ale pozostały po niej wiersze. – Madzia jest w tych wierszach i w nich pozostanie. Jej wierszyki będą świadczyły o tym, że potrafiła tyle z siebie dać w tak ciężkiej chorobie – mówi mama dziewczynki.
***
Tytuł reportażu: "Madzia"
Autorka reportażu: Grażyna Wielowieyska
Data emisji: 1.11.2021
Godzina emisji: 18.34
kr