Apokalipsa i popkultura – jest się czego bać?
2020-03-15, 21:03 | aktualizacja 2020-03-16, 10:03
Mamy pandemię. Koronawirus jest realnym zagrożeniem, ale wydaje nam się chyba jeszcze większym niż jest w rzeczywistości.
Tytuł | Kwestia kultury 2020/03/15 20:06 |
Prowadzący | Mariusz Cieślik |
Opis |
Kultura masowa, kino, telewizja, komiks wciąż straszą nas katastrofą. Tym samym potęguje to poczucie zagrożenia. UFO, ochłodzenie, ocieplenie, broń atomowa, pandemie – wszystko to było swego czasu tematem popkultury. A opowieści o rozmaitych zagrożeniach wracają cyklicznie. "Epidemia strachu" Stevena Soderbergha (choć powstały 9 lat temu, najchętniej oglądany film tego roku), "28 dni później" Danny'ego Boyle'a czy 12 małp Terry'ego Gilliama to nie tylko niektóre przykłady. W jaki sposób wykrzywiają one sposób postrzegania przez nas zjawiska epidemii czy katastrof humanitarnych w ogóle? – Filmy katastroficzne nabierały pewnego kontekstu przez długie, długie lata w określonej kulturze. Pierwsze wielkie filmy katastroficzne powstawały w świecie, który jeszcze rozumiał podstawy kultury. Pierwszy wielki w historii świata film katastroficzny to "San Francisco" z 1936 roku. Był to film z głębokim przesłaniem humanistycznym, którym ludzie ginęli, ale na końcu coś się z tego odradzało. Później zaczęło powstawać kino katastroficzne dla samej katastrofy, lubujące się w pokazywaniu katastrofy ludzkości – mówił dr Łukasz Jasina. – W Biblii apokalipsa jest, wbrew pozorom, czymś pozytywnym. Jest ostatecznym wyrównaniem rachunków. Ci, którzy czynili zło, zostają upokorzeni, a ci którzy byli poniżani – triumfują. Apokalipsa we współczesnym, postmodernistycznym znaczeniu to hekatomba, gdzie wszystko się zawala. – zauważył ks. dr Marek Kotyński. kr |
Goście | dr Łukasz Jasina i ks. dr Marek Kotyński (filmoznawcy) |
Playlista | |
Tagi |