Trójka|Salon polityczny Trójki
Mirosław Drzewiecki
2008-11-19, 08:11 | aktualizacja 2008-11-19, 08:11
To nie był dobry sposób na Sylwestra, jeśli chodzi o skutki. Ale to są wszystko moje prywatne sprawy, nie mające nic wspólnego z tym, co robię na co dzień, za co odpowiadam.
Żałuję, że nie widzę pana ministra, bo w oczy łatwiej zadawać pytania niż przez telefon.
Ja też żałuję.
Zacznijmy od cytatów. Cytat z „Rzeczpospolitej”: „W wypadku ministra Drzewieckiego mamy do czynienia nie tylko z kompromitacją związaną z kłamstwem, ale też z kompromitacją związaną z zatrzymaniem przez policję, dlatego honorowym wyjściem dla ministra Drzewieckiego jest podanie się do dymisji”. To jest Tadeusz Gadacz, filozof, religioznawca. Jak pan to skomentuje?
Przede wszystkim nie wiem, kto to jest pan Tadeusz Gadacz. Po drugie, wolałbym, żeby nikt mi nie podpowiadał, co mam zrobić, bo ja sam wiem, czy jestem przyzwoitym człowiekiem czy nie i jak co wyglądało. Będę podejmował takie decyzje, jaki uznam za stosowne.
Jakie decyzje będzie pan podejmował?
Na pewno nie takie, jak pan Gadacz proponuje. Dlatego, że pewnie nie zna ani okoliczności, ani sytuacji. Dziwię się, że nagle pojawia się takie nazwisko.
Nazwisko jest znane, panie ministrze.
Ja przepraszam, ja nie znam.
To jest były pijar, znany filozof, autor wielu książek.
A to przepraszam.
Z kolei w „Gazecie Wyborczej” dzisiaj jest wywiad z Andrzejem Morozowskim, który też mówi: „Pan minister Drzewiecki po trzykroć kłamał.”
Pan redaktor Morozowski po pierwsze nie ma racji, bo ani raz, ani dwa, ani trzy nie skłamałem. Jeżeli nawiązywałby do sytuacji, kiedy panowie przyjechali do mnie i pytali o to, czy byłem zatrzymany, czy nie, to ja powiedziałem, że nie, nigdy w życiu nie byłem zatrzymany i to prawda. Do głowy by mi nawet nie przyszło, żeby skojarzyć sytuację z Ameryki sprzed prawie dziesięciu lat, gdzie chodziło o zatrzymanie naprawdę przypadkowe i nie związane z żadną działalnością, czymkolwiek, tylko rzeczywiście przypadkowe. Ale na pytanie przecież od razu odpowiedziałem, że przypominam sobie tę sytuację i próbowałem od razu wyjaśnić na czym to polega. W tym wypadku na pewno nie skłamałem. A w drugim wypadku, jak pan Morozowski się upiera, nieprawdą jest, że cokolwiek poświadczyłem nie tak jak trzeba. Formularz zatrzymania, taki policyjny, jest formularz dla obywateli Stanów Zjednoczonych i w tym hurtowym odprawianiu w noc sylwestrową wszystkich, którzy zostali odwiezieni na komendę policji, zaznacza hurtowo policjant, a nie ja. Jeżeli jest turysta, to w ogóle pytania dotyczące obywateli amerykańskich, on zaznacza, że to nie dotyczy. I to jest cała sprawa. Jak pan Morozowski będzie się upierał dłużej w tej sprawie, to myślę, że to nie jest dobre dla niego i w ogóle dla tej całej sprawy. Można różne rzeczy w życiu zrobić, ale zawsze warto stawać po stronie prawdy. A prawda jest taka, że jeżeli pan Morozowski mówi, że mieli wątpliwości, czy jest dyplomatą czy nie, a uznali, że dyplomata jest bezrobotny i jest bezdomnym, a ja podpisałem ten dokument, bo w tej sprawie tylko to zrobiłem, tam podałem swój adres zamieszkania, a bezdomny nie podaje adresu zamieszkania. Oczywiście polski adres zamieszkania podałem, bo tylko taki miałem w tamtym czasie, jak byłem na Florydzie tego sławetnego dnia sylwestrowego. Nie bardzo wiem, skąd pan Morozowski czerpie wiedzę, że to jest niezgodne z prawem.
Powiedział pan, że to może nie być dobre dla dziennikarza Andrzeja Morozowskiego. To brzmi trochę jak straszenie, panie ministrze.
Nie, nie, broń Boże! Ja nigdy nie stosuję takich metod. Może źle się wyraziłem. Natomiast wydaje mi się, że sytuacja jest absurdalna. Jestem wstrząśnięty tym, co się wydarzyło. Ale nie tylko. Ta trauma, która ja przeżyłem dziewięć lat temu na Florydzie, ona była parogodzinna, ale wyszedłem z tego. To nie był dobry sposób na Sylwestra, jeśli chodzi o skutki. Ale to są wszystko moje prywatne sprawy, nie mające nic wspólnego z tym, co robię na co dzień, za co odpowiadam. Bo gdyby pan Morozowski mówił, że stadiony się nie posuwają, Orlików pan nie buduje, a pan obiecał i nie panuje pan nad resortem – to wszystko jest wtedy uprawnione, jestem do dyspozycji i mam obowiązek odpowiadać za to wszystko. Natomiast jeżeli pan Morozowski chce zaatakować mnie i mówi, że jak miałem sześć lat, to popchnąłem dziewczynkę w przedszkolu, to to lekka przesada.
Tutaj, panie ministrze, muszę stwierdzić, że politycy są prześwietlani. Prześwietlane jest nie tylko ich życie publiczne, ale też czasami ich życie prywatne, czyli czasami to, co wykracza poza politykę, także posiadanie dokumentów na jakiś temat i pytanie ministra jest jak najbardziej uzasadnione.
Nie widzę w tym nic złego, jeżeli taka sytuacja powstaje. Natomiast jeżeli pan redaktor Morozowski z kolegą chcieli dojść prawdy, to taki łowienie mnie w Orzyszu… jeżeli tam była sprawa, która mówiła o jakimś zarzucie, jeżeli chciał wyjaśnić sprawę sobie i widzom, bo rozumiem, że taki był cel tego wszystkiego, to jeżeli są dwie strony, jest mąż i żona, i ktoś chce wyjaśnić, czy tak było, czy tak nie było – bo to jest ważne, ja to rozumiem i szanuję – to jakby mnie panowie spytali, ja po stokroć bym im odpowiedział i wyjaśnił wszystkie sprawy. I oczywiście uważam, że powinni w sposób bezwzględny pytać mojej żony. Tego nie zrobili. Mało tego, podczas audycji, ja wielokrotnie prosiłem, żeby się połączono z moją żoną, bo jeżeli chcieliby wyjaśnić tę sytuację i poznać prawdę, toby to zrobili z obowiązku dziennikarskiego. Nie! Chcieli według mnie dokonać publicznego linczu, po części im się to udało. Ja w jakimś sensie jestem osobiście tym wszystkim wstrząśnięty, bo bardzo szanuję tych dziennikarzy i uważam, ze są okej, że dużo zrobili. Nie rozumiem intencji, nie rozumiem, jak się mogło to wydarzyć i też nie rozumiem, dlaczego po tylu latach i po tym, co robię… ja jestem człowiekiem transparentnym, prześwietlanym od lat, ja nie mam nic do ukrycia. Na każde pytanie mogę odpowiadać. Naprawdę. Rozumiem też, co pan redaktor przed chwilą powiedział. Osoba publiczna, minister – można mu zadawać pytania, które czasem wydają się, że nie powinny padać. Okej, akceptuję to. Ale akceptuję tylko pod warunkiem, że ktoś zadaje to pytanie, próbuje wysłuchać odpowiedzi i ewentualnie później ją sprawdzić, czy jest tak, czy inaczej. W ten sposób. A nie w taki sposób, jak to zostało zrobione. Tego programu nie akceptuję i powiem też zupełnie szczerze: ja pierwszy raz w życiu, w swojej misji publicznej, którą wypełniam, tak jak umiem – nie wiem, czy najlepiej, czy kto inny by to lepiej robił, być może tak – ale jakoś się staram i coś mi wychodzi… wydaje mi się, że to, co zrobiono… moja żona była kompletnie wstrząśnięta. Nawet mi proponowała: „Nie możesz pracować, to nie jest warte tego, jeżeli czytasz w „Fakcie” i później powtarzają to renomowani dziennikarze, ze zaczynasz o 9:30, kończysz o 14.00 i jesteś leniem, a ja cię nie widzę od miesięcy, bo nawet na weekend nie zjeżdżasz do Łodzi, do domu… Ja to akceptuję, taki twój wybór, jest taka sytuacja… Ale nie pozwolę na to, żeby ktoś po prostu cię obrażał.” Ja jestem człowiekiem, który jest bardzo aktywny. Od dwudziestu pięciu lat zrobiłem sześćset rzeczy, pięć, trzy mi nie wyszły, wyszły gorzej… Jest mnie z czego rozliczać. Ale ja mam czyste sumienie i bilans moich osiągnięć jest większy niż strat i tego wszystkiego, co zrobiłem. Powiem jeszcze jedną rzecz osobistą: w rodzinie są różne problemy, ja tak samo jestem normalną rodziną, też mam osobiste problemy, natomiast nie poświęcę nikogo tylko dlatego, żeby robić karierę polityczną, ważniejsza jest rodzina i każdej ceny za to wszystko nie zapłacę.
Powiedział pan minister wcześniej, że widocznie pan profesor Tadeusz Gadacz nie zna wszystkich okoliczności i nie zna sytuacji. Jakie są te okoliczności, a jakich wywiad z panem dla TVN nastąpił?
Przede wszystkim on był nierzetelny dlatego, że nie pytano mojej zony, nie chciano jej w ogóle pytać o tę sytuację. W Ameryce jest taka procedura, że jak ktoś przekroczy szybkość, zatrzymuje go policja, wiezie na posterunek, wzywa sędziego. Sędzia się pojawia za dwie, cztery godziny, rozmawia z delikwentem, który przekroczył prędkość, wyznacza mu grzywnę sto dwadzieścia dolarów. Czy wtedy też opiszemy, że został zatrzymany, aresztowany? Przecież to jest śmieszne! Jak byłem na tym posterunku przez te parę godzin, to osobiście była dla mnie trauma. Ale co z tego wynika? Byłem na Florydzie z żoną, ze znajomymi. Była zadyma. I co wynika z tego, że dziewięć lat temu pięć godzin spędziłem na posterunku? Następnego dnia, zaraz jak żona – bo taka jest procedura – wpłaciła kaucję, pojechaliśmy razem do sądu, sprawę wyjaśniliśmy natychmiast. Przyznam szczerze, że będziemy dochodzić tego, jak można było tak zrobić. Natomiast sędzia, która prowadziła te sprawę powiedziała krótko: „To jest Floryda, takie są uprawnienia policji, a poza tym twojego męża zatrzymano na pięć godzin – to jest normalne”. Wtedy zatrzymano ileś tysięcy ludzi, taki jest urok nocy sylwestrowej… Różne rzeczy ludzie robią w życiu. Ja nie pytam pana Morozowskiego, czy u niego w domu wszystko w porządku, bo uważam, że nigdy tego nie należy robić. Oceniam go wyłącznie przez pryzmat tego, jak się prezentuje w telewizji, jak prowadzi programy, czy ma sukcesy czy nie. Pan Morozowski mnie nie spytał ani razu, czy mi idzie w Ministerstwie czy nie.
Bo czego innego dotyczył program, panie ministrze.
To prawda.
Nie wypaczył sztuki dziennikarskiej, nie pytając pana o to, co się dzieje w Ministerstwie Sportu.
Ale wypaczył na pewno rzetelność przekazu. Jeżeli chciał przekazać publiczności prawdę o wszystkim, to powinien dokładnie wyjaśnić sprawę. A nie przekona mnie pan, że najniższa kaucja, jaka była tam wystawiona, że po dziewięciu latach pytany ktoś z sądu może pamiętać, tylko rutynowo odpowiada, jak się robi to i to. Stworzono wrażenie, że to jest coś ważnego, że Floryda przez dziewięć lat żyje sprawą: pan Drzewiecki kiedyś z żoną przyjechał, dziwnie się składa, ze od wielu lat tam żona mieszka i mąż do niej przyjeżdża i się nic nie dzieje… Ja to obejrzałem w studiu, byłem wstrząśnięty, że można zbudować taki obraz.
Premier zapowiedział, że żadnych konsekwencji politycznych dla pana nie będzie. Potwierdza pan to?
Tak, mam tę samą wiedzę.
Kiedy pytałem o okoliczności, pytałem też o plotki, które się pojawiają w gazetach. Mówi się o detektywach, o zemście PZPN. Jak pan się odnosi do tych plotek?
Ja pytałem o to, nie snując żadnej opowieści, tylko zastanawiając się nad tym, kto mógł wpaść na pomysł, ze dziewięć lat temu Drzewiecki był na Florydzie i ta sytuacja zaistniała? To oczywiście widzieli członkowie mojej rodziny i najbliżsi znajomi. To była taka legenda – my to dopiero mieliśmy Sylwestra na Florydzie! Po fakcie to wydawało się też śmieszne. Chociaż przygoda oczywiście fatalna. Jak ja pytałem, to pan redaktor odpowiedział mi, że z Internetu ściągnął to wszystko, bo przecież mam tam apartament. Gdyby pan mnie spytał, ja nawet nie wiem, jaki jest adres tego apartamentu. W żadnym Internecie tego nie mógł sprawdzić, bo to jest utajnione. Istnieje oczywiście, ale nigdy nie mógł tego przeczytać. Ja nie jestem dziennikarzem śledczym, ani posłem śledczym, ani ministrem śledczym, ale proszę mi nie mówić takich rzeczy, że ktoś sobie kliknął w Internecie i doszedł do czegoś.
To się oczywiście może zdarzyć. Ale rozumiem, że pan minister ma spiskową teorię całego zdarzenia?
Nie. Ja rozumiem i szanuję to, bo dziennikarski warsztat polega też na tym, że szuka się różnych rzeczy. Pan też jest dziennikarzem. Jakoś nie potrafię sobie wyobrazić, że pan sobie myśli: „A może na Florydzie Drzewieckiego zatrzymali w noc sylwestrową.”
Ale oczywiście zdarzają się szczęśliwe przypadki, kiedy człowiek trafia na informacje zupełnie przypadkowo.
Chciałbym widzieć to w tych barwach jak pan to proponuje. Uważam, że to wstrząsające, co się wydarzyło. Moja żona jest wstrząśnięta, śledzi to w Internecie, bo jest właśnie w Ameryce i nie umie znaleźć usprawiedliwienia dla tego, co się wydarzyło. Zawsze szanowała swoją prywatność… Wczoraj dziennikarze wydzwaniali do mojej pierwszej żony, na ich pytania mogła tylko odpowiedzieć, że jestem fajnym, dobrym człowiekiem... Ja się czuję w tej chwili jak zwierzyna łowna i przyzna szczerze, że nikomu nie życzę tego, atmosfera wokół tego jest taka dwuznaczna. Przeglądałem fora internetowe… bardzo dziękuję wszystkim, którzy rozumieją moja sytuację i stan, w jakim mogę być. Bardzo bym polecał nie tylko tym dziennikarzom, którzy ten program prowadzili, ale innym, żeby czasami się pochylili, weszli na fora internetowe i zobaczyli, że nie wszystko jest dopuszczalne i nie wszystko znajduje akceptację normalnego człowieka. Naprawdę. Mojej akceptacji nie znajduje. Nigdy się na to nie zgodzę. Moje prywatne życie jest moim życiem. Będę żył tak jak ja chcę. Nikt mi nie będzie przestawiał łóżka w mojej sypialni. To jest moja sprawa. I wara od mojego domu.