Trójka|Salon polityczny Trójki
Marek Jurek
2009-03-10, 08:03 | aktualizacja 2009-03-10, 08:03
Nie ma sensu doprowadzać do tak masowego przyspieszania edukacji, przerywania wychowania domowego. Rodziny potrafią najlepiej decydować o tym, kiedy wysłać dziecko do szkoły. Oczywiście nie przekraczając progu, który jest obowiązkowy dla wszystkich.
Posłuchaj
Dodaj do playlisty
Prezydent Lech Kaczyński podobno miał wczoraj kłopot z podjęciem decyzji w sprawie tzw. ustawy o sześciolatkach, przed północą jednak zdecydował się na weto, w konsekwencji dzieci, które ukończyły szósty rok życia na razie nie pójdą do szkół. Zdaniem pana marszałka to słuszna decyzja?
Tak. Nie ma sensu doprowadzać do tak masowego przyspieszania edukacji, przerywania wychowania domowego. Mówię jako człowiek, który ma różne doświadczenia w tej dziedzinie. Ja sam poszedłem do szkoły bardzo wcześnie, mając sześć lat. Jedne z moich dzieci poszły wcześniej, inne później… Ale o tym powinna decydować rodzina. Mówię to na podstawie doświadczeń swojej rodziny, gdzie ja i mój brat poszliśmy do szkoły wcześnie, jedno z moich dzieci również, dwoje pozostałych później.
Gdyby ta ustawa jednak weszła w życie i pan miał taką decyzję przed sobą, to zdecydowałby się pan na skorzystanie z tej możliwości, żeby dziecko poszło jednak wcześniej do szkoły? Czy nie?
O tym decyduje bardzo wiele różnych okoliczności. Rodzice wiedzą lepiej, czy dziecko jest bardziej usposobienia społecznego czy dłużej powinno zostać w domu; rodzice wiedzą najlepiej, jaka jest sytuacja rodziny, czy mama może być z dziećmi, poświęcać im więcej czasu, czy lepiej, jak dzieci pójdą wcześniej do szkoły, rodzice wiedzą, czy dziecko jest ekstrawertykiem czy introwertykiem; są też dzieci – wiem to też ze swojego doświadczenia – które bardzo wcześnie zaczynają czytać i świetnie uczą się w domu, potem przynosi to znakomite efekty w czasie dalszej nauki. Więc to kwestia bardzo indywidualna. Pomysł umasowienie takiego wczesnego nauczania to jest pomysł dość etatystyczny, gdzie państwo zupełnie niepotrzebnie chce wchodzić w kompetencje rodziny, wychodząc z założenia, że rodzina nie będzie chciała zaaplikować dobrych pomysłów tam, gdzie je można zaaplikować. Będzie chciała. Rodziny potrafią najlepiej decydować o tym, kiedy wysłać dziecko do szkoły. Oczywiście nie przekraczając progu, który jest obowiązkowy dla wszystkich, ale który dzisiaj jest racjonalny.
Dzisiaj mamy poznać nowe władze Episkopatu. Dal polityka ma znaczenie, kto stoi na czele polskiego Kościoła?
Konferencja Episkopatu to instytucja jak na historię Kościoła młoda, ona się pojawiła w XX wieku i spełnia raczej koordynacyjną funkcję pracy biskupów. Oczywiście to jest ważne dla każdego z nas, który bierze udział w życiu Kościoła, ale to nie jest kwestia religijna w żadnym wypadku. To jest kwestia organizacji pracy Kościoła w Polsce, więc na pewno z wielkim zainteresowaniem warto to obserwować, pamiętając – szczególnie ci z nas, którzy są katolikami – że chodzi o kwestie organizacyjne, a nie kwestie nauczania czy wiary.
To nie jest kwestia religijna, ale na religijność władze Episkopatu wpływ niewątpliwie mają. W jakim kierunku pana zdaniem poszedłby Kościół…
Nie ma czegoś takiego jak władze Episkopatu. Konferencja Episkopatu spełnia funkcje koordynacyjne, to księża biskupi w swoich diecezjach kierują kościołami lokalnymi. Bardzo często się przenosi na Konferencję Episkopatu i sposób organizacji bieżącej pracy Kościoła pewne kategorie polityczne, które nie są adekwatne, nie pasują do życia kościelnego.
Tak, mówimy o władzach potocznie, chodzi oczywiście o przewodniczącego i wiceprzewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski…
Jest to bardziej reprezentacja niż władza.
W jakim kierunku poszedłby Kościół, gdyby na czele Episkopatu stał kardynał Dziwisz, a w jakim, gdyby na czele stał arcybiskup Głódź?
Byłem kiedyś dziennikarzem, aczkolwiek nigdy nie zajmowałem się bieżącą informacją o życiu Kościoła. Jeżeli pisałem na te tematy, to tematy religijno-społeczne, więc nie podejmuję się takich komentarzy. Poza tym to na pewno nie jest rzecz właściwa dla czynnego polityka.
To zapytam o inny komentarz. Czy Jarosław Gowin pójdzie pana drogą? To znaczy będzie musiał odejść ze swojej partii w związku z konfliktem światopoglądowo-etycznym? Czytając doniesienia dotyczące Jarosława Gowina i sprawy in vitro, widzę pewne podobieństwa dotyczącego tego, co działo się w życiu politycznym pana marszałka dwa lata temu…
Nie rozumiem reakcji w Platformie Obywatelskiej. Pamiętam entuzjazm na Platformie, kiedy ksiądz arcybiskup Hoser wypowiedział się w tej sprawie. Mam wrażenie, że wtedy jego wypowiedź opacznie zrozumiano, arcybiskup mówił, że kwestie takie jak zamrażanie dziecka czy tym bardziej dopuszczanie do jego obumarcia albo wręcz niszczenie życia to są kwestie niedopuszczalne, bezdyskusyjne. Wtedy Platforma to z entuzjazmem. W tej chwili chce na temat zupełnie oczywistych kwestii dyskutować. Nie wiem, czy plan Platformy wypracowany po całych latach namysłu, konsultacji specjalistów, refleksji etycznej, nie ma żadnego znaczenia. Czy oni są mądrzejsi od Pana Boga? Naprawdę nie rozumiem, co się w tej partii dzieje. Natomiast jeżeli chodzi o prace Jarosława Gowina, to one od początku poszły w złym kierunku i w pewnym sensie Polsce i sobie narobił wiele kłopotów. Dlatego, że zanim podjęto dyskusję, czy zapłodnienie in vitro może być legalne czy nie, to trzeba było zająć się faktem, że ono jest, poczęto tą drogą bardzo wiele dzieci. Każdemu dziecku zapłodnionemu in vitro należy zagwarantować prawo do życia wynikające z jego godności. Te dzieci mają taką samą godność jak dzieci poczęte w sposób zupełnie normalny. Można mieć negatywną ocenę takiej eksperymentalnej metody poczęć, ale kiedy jest człowiek, to należy go chronić. Dzisiaj w Polsce mamy taki paradoks, że ludzie, którzy mają krytyczną moralną ocenę in vitro występują w obronie dzieci poczętych tą drogą, entuzjaści in vitro zupełnie nie przejmują się, co dzieje się w laboratoriach z dziećmi, które zostały tak urodzone. Oni mówią oczywiście, że po to pracują nad tą ustawą, ale w tej chwili już Ministerstwo Sprawiedliwości, prokuratura powinny zgodnie z przepisami – nie tylko kodeksu karnego, bo to, że dziecko poczęte ma prawo do ochrony i solidarności społeczeństwa jest stwierdzone w bardzo wielu ustawach Polski, które nawiasem mówiąc, nie są odniesione wyłącznie do życia prenatalnego czy dziecka nienarodzonego od jakiegoś określonego momentu, ale są określone wprost konkretnie do dziecka poczętego, czyli chronią je od momentu poczęcia. Rozmawiałem o tym z profesorem Ćwiąkalskim, ministrem Czumą i naprawdę panowie, bierzcie się do roboty, dlatego, że to jest wasz obowiązek, składaliście przysięgę jako ministrowie, bronić Polaków, a nie bronić pozycji swojej partii.
A w jakiej części propozycje dotyczące in vitro czy w ogóle kwestii biotycznych, które rządzący dzisiaj proponują, są zgodne ze stanowiskiem pana ugrupowania? Czy są w ogóle takie pola?
My przede wszystkim domagamy się, zanim ta dyskusja będzie się toczyć, żeby zagwarantowano praworządność w stosunku do praw dzieci nienarodzonych. To jest bardzo prosta rzecz. Można dyskutować o tym, czy in vitro będzie legalne, czy nie będzie legalne, nie można zgadzać się na to, co Jarosław Gowin bardzo trafnie określił jako „horror laboratoryjny”, na niszczenie zarodków. Ale do tego nie trzeba nowej ustawy, trzeba uczciwego ministra, uczciwych prokuratorów, którzy będą sobie zdawać sprawę z tego, że nawet budzące sprzeciw moralny tak zwane wyjątki od ochrony życia w Polsce, ich ratio legis, na który się powoływali zwolennicy, uzasadnieniem jest to, że ciąża wiążę życie dwojga ludzi i z tego jasno wynika, że w żaden sposób nie można ograniczać prawa do życia dziecka poczętego w sposób laboratoryjny, sztuczny i albo nie doprowadza się do tego poczęcia, albo każde życie poczęte tą drogą się chroni, czy każdemu gwarantuje się możliwość urodzenia, albo się tego nie robi. Domagamy się dzisiaj, aby niezależnie od tej dyskusji w żadnym laboratorium w Polsce nie dochodziło do niszczenia dzieci, żeby najpierw zagwarantować możliwość urodzenia się tym, które już zostały poczęte, choćby w drodze adopcji prenatalnej, a potem dopiero można dyskutować, czy zgodzić się, czy można doprowadzić do poczęcia kolejnych. To jest kwestia zwykłej ludzkiej odpowiedzialności i solidarności. Posłowie, urzędnicy państwowi, ministrowie… oni zobowiązywali się bronić praw i bronić ludzi, a nie dbać o sondaże swoich partii, dlatego apelujemy tutaj o trochę przyzwoitości i odpowiedzialności, a w trakcie przestrzegania prawa, możemy dyskutować na temat nowych praw.
Teraz nie o kwestiach etycznych, ale czysto politycznych. Prawica Rzeczypospolitej ma już prawie dwa lata. Jaki to był czas? Mam wrażenie – proszę powiedzieć, jeśli się mylę – że rzadko można było usłyszeć o pana ugrupowaniu.
Nie sądzę. Mamy za sobą bardzo dobre doświadczenia wyborcze w wyborach do Senatu, i to w bardzo różnych miejscach, czy to będzie Podkarpacie, gdzie wygrywało PiS, czy to będzie Łódź, gdzie wygrywała PO. Nasi kandydaci z reguły zdobywali jedno 20-25% głosów prawicowych, zaraz po utworzeniu naszego ugrupowania. W ubiegłym roku w wyborach uzupełniających do Senatu byliśmy jedynym ugrupowaniem zdolnym walczyć z PO i PiS. Mam poczucie, że naszym powołaniem jest stworzenie ugrupowania chrześcijańsko-konserwatywnego, które wyborcom mającym w planie ideowym przeglądy wyraźnie prawicowe, a w planie życia politycznego o wiele bardziej spokojne niż dwie główne partie namiętnie walczące o władzę. Wyborcom zainteresowanym w Polsce sprawiedliwością i ładem społecznym trzeba dać konkretną propozycję. Skoro się ma takie poglądy, to nasz obowiązek. Teraz przed wyborami europejskimi bardzo ważne jest, żeby pojawił się głos inny niż tych, którzy rekomendują politykę dryfu europejskiego i w sprawach europejskich, niezależnie od interesów czy wartości Polski, zawsze zgadzają się z państwami dominującymi.
Do eurowyborów Polacy pójdą 7 czerwca. To dobrze, że tylko 7 czerwca i że nie będzie możliwe głosowanie przez pełnomocnika? Mówię oczywiście o decyzji prezydenta, która na razie powstrzymała możliwość przeprowadzenia dwudniowego głosowania, które zdaniem części ekspertów, mogłoby spowodować, że byłaby znacznie wyższa frekwencja. Wiemy, że w eurowyborach ta frekwencja jest marna.
Że jednego dnia to dobrze. Każdy człowiek w sposób wolny decyduje, czy chce brać udział w wyborach. Poza tym to nie tylko jeden z bohaterów w książce Hanny Malewskiej wraca ze studiów do Polski, bo jest wolna elekcja i szlachcic zawsze wraca na wybór króla, ale znałem cudzoziemców, którzy jechali do swojego kraju albo dwieście kilometrów do ambasady, żeby głosować. To jest ważna rzecz. Każdy decyduje, czy głosować, czy nie. Natomiast mam wrażenie, że dwudniowe głosowanie to czas, kiedy w sposób zawoalowany można robić pewną propagandę wyborczą, mijający się z polskim ustrojem, który zakłada ciszę wyborczą, zarówno przynajmniej 24 godziny przed wyborami, jak i w czasie wyborów. Bardzo często same dyskusje o frekwencji są wykorzystywane do zawoalowanego przekazu wyborczego. Myślę, że prezydent tutaj ma rację. Jeżeli chodzi o pełnomocników, to tu mam wątpliwości do stanowiska prezydenta i uważam, że należy znaleźć sposób (ten zaproponowany czy inny), który ludziom starszym, niepełnosprawnym, chorym, nie w zakładach leczenia, gdzie się organizuje obwody specjalne, ale chorym w domu na przykład, zagwarantuje możliwość udziału w wyborach. Akurat to, żebyśmy przez pełnomocnika w sytuacji niemożności dotarcia do urny wyborczej, mogli oddać swój głos, to jest kwestia zwyczajnej solidarności, wrażliwości wobec ludzi, którzy żyją naszymi sprawami, a tylko fizyczność pozbawia ich możliwości udziału w życiu społecznym, ale w sensie zaangażowania, przejęcia, myślenia, żyją naszymi sprawami, czyli biorą udział w życiu społecznym, nawet jeśli ze względów fizycznych są unieruchomieni.
.