01.02 - 7.02.2010
2010-02-01, 11:02 | aktualizacja 2010-02-01, 11:02
przed południem: Dagadana - Maleńka po południu: Tindersticks - Falling Down A Mountain
przed południem: Dagadana - Maleńka
Poszukującym własnego miejsca we wszechogarniającym natłoku dźwięków gratuluję odwagi, spokoju przestrzeni, dojrzałości, chęci poszukiwań i poczucia humoru. Młodzi, zdolni, z przyszłością, czyli - DAGADANA !!! ADAM NOWAK Raz, Dwa, Trzy To jest płyta piękna, bo nie tylko "nowoczesna" w dźwiękowych pomysłach, ale ogromnie, przepraszam, wzruszająca. Wzrusza niekiedy tanecznie i z ogromnym przymrużeniem oka i z właściwą dozą dźwiękowej błazenady, gry cytatów... ale strasznie chwyta za serce i od razu czuję, że tego mi często brakuje w innych płytach, nawet tych najzabawniejszych, najsprytniejszych. Więc kibicuję temu albumowi całym sercem i jestem dumna ze swojego mikro-wkładu w jego powstanie. GABA KULKA DAGADANA - widziałem ich "na żywo" we wrocławskiej Rurze i zrobili na mnie świetne wrażenie. Inteligentny pomysł na muzykę i wizerunek sceniczny, ciekawe połączenie wrażliwości i talentów trzech muzycznych osobowości. Ich muzyka jest nową jakością - umiejętnie mieszają różne style tworząc swój - co przy tak młodym projekcie rzadkie - rozpoznawalny język. W oczy rzuca się luz z jakim Panie kontaktują się z publicznością - widzowie zostali momentalnie "kupieni" i doskonale bawili się przez cały wieczór. Ogromny plus również za "odkrycie" dla nas Dany Vynnytskiej - gra i śpiewa zjawiskowo - jej kolor idealnie komponuje się z kolorami "naszej" dwójki. Ja popieram!!! GRZEGORZ SZWAŁEK Raz, Dwa, Trzy Jednymi z najważniejszych elementów w procesie tworzenia DOBREJ MUZYKI jest pomysł, nieustanna chęć poznawania, chęć rozwoju oraz niepopularna w świecie komercji chęć eksperymentowania. DAGADANA wszystkie te cechy posiada i nimi zdobywa serce słuchacza. Mojemu sercu szczególnie bliski jest eklektyzm stylistyczny i językowy i choć dobrze wiem, że nie jest to łatwa droga w podbijaniu list przebojów i rankingów popularności, to trzymam kciuki i z całego serca życzę spełnienia oraz niekończącej się radości z wykonywania tego co dobre, tego co słuszne. KARIM MARTUSEWICZ Voo Voo, Karimski Club
Utwory:
1. Preludium kolir szczastia
2. Kolir szczastia
3. Tango
4. Świniorz
5. Roman
6. Akademia
7. Interludium szumila liszczyna
8. Szumila liszczyna
9. Bosa na rosie
10. Sny
11. Dagadana
12. Maleńka
po południu: Tindersticks - Falling Down A Mountain
Dawno już minął czas, kiedy wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że kariera wybitnego, wysoko cenionego przez fanów i krytyków zespołu z Nottingham dobiegła końca. Epitafium dla Tindersticks zdawały się pisać twarde fakty: oto w połowie mijającej właśnie dekady aż trzech muzyków rozstało się z grupą, a jej wokalista Stuart Staples – do znudzenia porównywany do Leonarda Cohena, Iana Curtisa i Scotta Walkera - zaczął nagrywać płyty solowe i realizować różne inne prywatne projekty, jak choćby podszyta nostalgią za czasami dzieciństwa składanka „Songs For The Young At Heart”. Rozum – i szacunek dla zawiedzionych fanów - jednak wygrał z negatywnymi emocjami i w 2008 roku Tindersticks z nowymi muzykami wrócił na scenę, a pierwsze koncerty – w tym w londyńskim Royal Festival Hall i paryskim Folies Bergere – okazały się takim sukcesem, że z 10 planowanych występów zrobiła się całkiem solidna trasa, obejmująca prawie 70 miast w Europie i Ameryce Północnej. Nie mniej entuzjastycznie przyjęcie miał wydany wówczas po pięcioletniej przerwie nowy album - „The Hungry Saw”. Z nowych muzyków, zatrudnionych w tamtym czasie – którzy dołączyli do oldtimersów Staplesa, klawiszowca Davida Boultera i gitarzysty Neila Frasera - przetrwał jedynie basista Dan McKinna. Z czasem składu ostatecznie dopełnili gitarzysta David Kitt i perkusista Earl Harvin. Status pełnego członka uzyskał również współpracujący od dawna z Tindersticks trębacz Terry Edwards.
Taki właśnie skład, poszerzony o flecistę Jo Frasera i wiolonczelistę Andy'ego Nice'a – a także Mary Margaret O'Harę, która gościnnie śpiewa w duecie ze Staplesem w utworze „Peanuts” - sygnuje nowy album, „Falling Down A Mountain”. I wystarczy posłuchać otwierającego go sześciominutowego utworu tytułowego, prawdopodobnie zainspirowanego pod względem strukturalnym niegdyś rewolucyjnym, a dziś klasycznym albumem „A Kind Of Blue” (1959) Milesa Davisa, by nabrać podejrzeń, że obok doskonale wszystkim znanych brzmień i klimatów, charakterystycznych dla Tindersticks, sporo tu będzie nowego. Sam zespół zresztą przyznaje, że o ile comebackowy „The Hungry Saw” poruszał się wewnątrz doskonale znanych muzykom stylistycznych granic, tak podczas tworzenia „Falling Down A Montains” często te granice ignorował. Zamiast dumania, co zespół miał na myśli, lepiej posłuchać „She Rode Me Down”, który ze swym rytmem i gitarową aranżacją mógłby znaleźć się na ścieżce jakiegoś westernu, rozgrywającego się na pograniczu z Meksykiem, albo akustycznej, rockowej ballady „Black Smoke”, albo bluesującego „No Place Alone”, jaki mógłby pochodzić wprost ze śpiewnika The Rolling Stones z okresu „Beggars Banquet”, tyle że po obróbce na potrzeby programu MTV Unplugged. Większość to jednak odświeżony i zróżnicowany aranżacyjnie kameralny rock o intymnym, romantycznym zabarwieniu: czasem liryczny (jak w duecie z O'Harą w „Peanuts”), czasem utrzymany w jasnych barwach („Keep You Beautiful”), czasem o ciemniejszej kolorystyce (jak w obu instrumentalnych kompozycjach albumu, „Hubbards Hills” i „Piano Music”).
„Tindersticks dowiedli, że są rzadkim wyjątkiem od ogólnie znanej zasady, według której reaktywowane zespoły zwykle nagrywają rozczarowujące płyty” - pisał po ukazaniu się „The Hungry Saw” recenzent serwisu internetowego „Under the Radar”. „Falling Down A Mountain” dowodzi jeszcze czegoś więcej, co już wydaje się niepodobieństwem. Otóż Tindersticks po reaktywacji nie tylko stać było na nagranie albumu na miarę swych największych osiągnięć z początków kariery („Tindersticks”, „Tindersticks 2”, „Curtains”), ale też na odwagę, by wytyczyć sobie nowe granice muzycznych poszukiwań.
(Źródło: wp.pl)