Związkowcy wyszli na ulice. Chcą dialogu z rządem
Pikiety przed ministerstwami, marsz pod Sejm i miasteczko namiotowe. Do Warszawy przyjechali w środę związkowcy, by protestować przeciwko sytuacji pracowników i polityce rządu.
Protest związkowców w Warszawie
Foto: PAP/Bartłomiej Zborowski
Czterodniowe Ogólnopolskie Dni Protestu przeciwko polityce rządu odbywają się pod hasłem "Dość lekceważenia społeczeństwa". Związkowcy kwestionują między innymi reformę emerytalną, podwyższającą wiek przejścia na emeryturę do 67. roku życia, uelastycznienie czasu pracy, żądają też szybszego wzrostu płacy minimalnej. Protest zorganizowały trzy centrale związkowe: Solidarność, Forum Związków Zawodowych i Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych. Do soboty planowano 17 manifestacji, jednak już we wtorek odbyło się ich więcej niż zapowiadano.
Szef OPZZ mówił w "Pulsie Trójki", że główną przyczyną protestu jest brak dialogu ze stroną rządzącą. - Dialog jest upolityczniony, dialog jest teatrem - podkreślił Jan Guz. - Gdyby były przez sześć lat tego rządu realizowane nasze postulaty, gdyby Komisja Trójstronna spełniała swoją rolę w dialogu społecznym, to na pewno by tych protestów nie było. Jesteśmy związkami dialogu społecznego i rozmów. Rozmawialiśmy wielokrotnie w Komisji, ale nic z tego nie wynikało.
Przeciwnikiem protestu jest Adam Szejnfeld. Poseł Platformy Obywatelskiej uważa, że ulica nie jest dobrym miejscem do rozmów. - Wolałbym, żeby nie było pierwszego dnia protestu, ani pozostałych trzech dni. Nie dlatego, że jestem przeciwny manifestacjom czy protestom, wręcz przeciwnie, tego rodzaju uzewnętrznienie pewnych emocji w państwie demokratycznym jest normą i musi być zagwarantowane. Tutaj chodzi o cel. Celem podobno jest prowadzenie konsultacji, prowadzenie rozmów. Nie można tego robić na ulicy, od tego jest Komisja Trójstronna - zaznaczył polityk PO.
Rozmawiała Beata Michniewicz.
(aj)