"Kaziu poszedł na manifestację"
- Nie był działaczem, poszedł zobaczyć demonstrację... no i zobaczył swoją śmierć - opowiada sąsiad Kazimierza Michalczyka, jednej z ofiar stanu wojennego. Był on robotnikiem we wrocławskich zakładach Elwro.
Czołgi T-55 podczas stanu wojennego w Zbąszyniu
Foto: Wikipedia/Jan Żołnierkiewicz
Solidarność Walcząca oraz podziemne władze związku wezwały ludzi do wyjścia na ulicę w rocznicę podpisania Porozumień sierpniowych 31 sierpnia 1982 roku. W manifestacji wzięło udział około 50 tysięcy osób. Milicja brutalnie rozpędzała tłum i strzelała do ludzi. Rannych zostało 7 osób. Kazimierz Michalczyk, który tego dnia wracał po pracy do domu, również został postrzelony. Po dwóch dniach zmarł w szpitalu. - Nie pozwolili mi go zobaczyć. Do szpitala udało się wejść tylko księdzu - wspomina Marian Michalczyk, ojciec Kazimierza.
Do dzisiaj sprawa śmierci Kazimierza Michalczyka nie została wyjaśniona. Wielokrotnie opisywał ją Wojciech Trębacz, historyk z Instytutu Pamięci Narodowej. - Na Dolnym Śląsku, według szacunków historycznych, odbyła się 1/3 demonstracji w skali całego kraju - wyjaśnia rozmówca Magdy Skawińskiej. Historyk opowiada, że pogrzeb, który odbył się 7 września, był demonstracją, a sam grób Kazimierza Michalczyka stał się miejscem-pretekstem, by manifestować opór wobec stanu wojennego i jego zbrodniczej roli.
Podczas pogrzebu Kazimierza Michalczyka padło wiele obietnic. Nie wiadomo, czy zostały spełnione. Żona Halina odsunęła się od ludzi, z teściem także nie utrzymuje kontaktu. - Mnie nękali do ‘89 roku. Trzydzieści lat minęło i do dziś nie ma sprawcy - mówi jeden z rozmówców Magdy Skawińskiej. Eksperci przyznają, że trudno stwierdzić, czy to jest jeszcze możliwe do ustalenia, ponieważ w czasie zabiegu operacyjnego w nieustalony sposób zaginęła kula, która byłaby podstawą do ustalenia, z jakiej broni i, ewentualnie, jaka osoba oddała strzał.