Niewidzialni dla Białych

Ten kraj żyje praktycznie w dwóch niestykających się warstwach. Potomkowie przybyszów z Europy mają władzę, a Aborygeni dostają pieniądze od rządu za użyczanie swojej ziemi. Punktów wspólnych nie ma i raczej nie będzie.

Niewidzialni dla Białych

Zdjęcie z książki "Niewidzialni"

Foto: fot.Anna Hatłas/mat.prasowe

Mateusz Marczewski, autor książki "Niewidzialni" w Trójce
+
Dodaj do playlisty
+

- Ptaki zapamiętują drogę i potrafią przemierzać dziesiątki tysięcy kilometrów. Nie pomylą się - opowiada podróżnik Marek Tomalik - Podobnie działają "ścieżki śpiewu" Aborygenów. Gdy Aborygen ma kilka lat, zostaje obdarzony pieśnią, która staje się jego majątkiem duchowym, ale też i terytorialnym, czymś w rodzaju własności ziemi.

Gdy zostanie ona przećwiczona w terenie, można się swobodnie poruszać. Jeżeli rytm i takt pieśni dopasujemy do swoich kroków, to możemy z niej odczytać ważne punkty w terenie. Z tym śpiewem  Aborygen podróżuje do granicy swojego terytorium. Jeżeli chce iść dalej, spotyka się z innym człowiekiem i wymieniają się pieśniami.

/

>>> Zobacz więcej zdjęć z książki "Niewidzialni", fotografowała Anna Hatłas >>>

Ziemia niewidzialnych

Europejczycy, którzy przybyli na teren od tysięcy lat zamieszkiwany przez Aborygenów, uznali go za terra nullius, czyli ziemię niczyją. - To oczywiście nie była prawda. Ale materialistycznie nastawieni Europejczycy nie zauważyli żadnych sygnałów, że ta ziemia do kogoś należy. Nie rozumieli malowideł naskalnych ani ścieżek, które, choć od tysięcy lat uczęszczane, pozostawały dla nich niewidoczne - mówi w Trójce Mateusz Marczewski, autor książki "Niewidzialni", która opowiada o Aborygenach oraz stosunku do nich białych Australijczyków.
Oba światy rozmijają się do dziś. Marczewski twierdzi w Trójce, że w swojej książce chciał zadać generalne pytanie o możliwość przenikania kultur. - Na przykład Redfern w Sydney jest dzielnicą, przez którą przejeżdża kolejka. Ale lepiej tam nie wysiadać, bo to fragment miasta, gdzie w pustostanach mieszkają Aborygeni - mówi pisarz.

/

Nie odnajdą się

Aborygeni mają w Australii pełne prawa, ale nie umieją ich wykorzystywać.
Kraj działa obecnie na paradoksalnej zasadzie: podzielony jest na 200 księstewek, które odpowiadają terytorium poszczególnych aborygeńskich klanów. Rdzenni mieszkańcy zaczęli bowiem odzyskiwać prawo do ziemi w latach 70. Rząd australijski zwracał im te tereny, bo udowadniali, że ich klany mieszkały tam od tysięcy lat. Aby wydobywać surowce, rząd wypłaca im pieniądze. - Niektórzy uważają, że robienie przelewów ludziom, którzy ze swojej wsi w buszu ruszają się nie dalej niż do marketu, jest załatwianiem sprawy w białych rękawiczkach - mówi Marczewski i zaraz dodaje - Proszę sobie wyobrazić, co się dzieje z ludźmi, którzy mają środki, mają czas, a nie mają de facto żadnych perspektyw na pełnoprawne uczestniczenie w społeczeństwie...
usc/fot.z książki "Niewidzialni" Anna Hatłas