Warto słuchać "od deski do deski". Zamiast singli postawmy na "albumowe opowieści"
Dzisiaj coraz rzadziej słuchamy całych płyt. Skupiamy się na hitach, singlach – swoich ulubionych piosenkach. Nie ma w tym nic złego, ale warto czasami, tak jak oglądamy serial lub film od początku do końca, wysłuchać płyty w całości. Dlatego w kolejnym odcinku cyklu "Przyjaciel dźwięk" Michał Margański opowiedział o płytach długogrających i korzyściach, jakie płyną ze słuchania "albumowych opowieści".
Słuchaniu płyt i ich poszukiwaniu warto poświęcić tyle samo czasu, o czym przekonuje Michał Margański
Foto: shutterstock/kondr.konst
Skoro filmy oglądamy od początku do końca, a książki czytamy od pierwszej do ostatniej strony, dlaczego nie podchodzimy do muzyki w ten sam sposób? W dobie streamingu i łatwego dostępu do przebojów bardziej kuszące może wydawać się sięganie po pojedyncze utwory. W końcu wydawanie singli wręcz do tego zachęca.
- Kiedy zaczynam pracę nad nową płytą, biorąc uwagę, że będzie ona wydana na winylu, muszę dokładnie przemyśleć, jak będą ułożone utwory. (...) Czasem, pracując w ten sposób, myślę o płycie jak o filmie. Oglądając film na DVD, nie zaczynasz go od środka. Zależy mi, by ludzie, słuchając moich płyt, robili to od początku do końca; to jest jak opowieść, podróż - tłumaczył w rozmowie z Michałem Margańskim duński producent i multiinstrumentalista Anders Trentemøller. - Zdaję sobie sprawę, że obecnie młodzież słucha muzyki wybiórczo. (...) Według mnie to nie pozwala na kompletne odsłuchiwanie odtwarzanych płyt - dodaje.
Opowieść zawarta w muzyce
Płyty, podobnie jak książki i filmy, mogą jednak być opowieścią. Przemyślaną, starannie skomponowaną i ułożoną przez wykonawcę. Przykłady? Kilka bez problemu wskazuje w swoim cyklu Michał Margański: to chociażby "Wojny światów" autorstwa Jeffa Wayne'a czy "Dark Side of the Moon" od Pink Floyd.
- Właśnie te klasyczne pozycje zmuszały poniekąd słuchacza do przebywania z dziełem w całości. To wiązało się z pewnego rodzaju rytuałem; a że historia była opowiadana w tak doskonały sposób, słuchacz z przyjemnością zostawał z takim wydawnictwem do końca - podkreśla autor cyklu "Przyjaciel Dźwięk".
Podobne historie możemy znaleźć też m.in. w innym albumie Pink Floyd, "The Wall", czy "good kid, m.A.A.d city" Kendricka Lamara. Na tyle samo uwagi zasługują również te albumy, które nie są spójną opowieścią. Czasem dopiero pełen odsłuch pozwala na pełne zrozumienie tego, co twórca chciał zawrzeć w swoim materiale. A te 40 czy 60 minut, choć mogą się wydawać wiecznością przy słuchaniu płyty, potrafią minąć zaskakująco szybko.
Kamil Kucharski/k