Czy światowa premiera najnowszego "Mission: Impossible" na festiwalu w Cannes uratuje tę produkcję?
To właśnie w Cannes będzie miała światową premierę ostatnia (podobno) część serii "Mission: Impossible". Czy dzięki temu produkcja, która pochłonęła 400 mln dolarów, zarobi tyle, aby przynajmniej zwróciły się koszty?
Czy "Mission: Impossible - The Dead Reckoning" okaże się sukcesem na miarę oczekiwań Toma Cruise'a?
Foto: Shutterstock
Seria "Mission: Impossible" należy do najbardziej dochodowych franczyz w historii kina. Dotychczas siedem części przyniosło blisko 4,15 mld dolarów, a ponieważ koszty produkcji zamknęły się w kwocie ok. 1,2 mld dolarów, to zysk jest imponujący. Czy ta tendencja utrzyma się po premierze części ósmej "Mission: Impossible - The Final Reckoning"?
Udane pożegnanie z "Mission: Impossible"?
Tom Cruise i sam tytuł zapowiadają, że jest to pożegnanie z serią. Ale czy będzie ono godne hollywoodzkiej gwiazdy? Mówi się, że na jego produkcję wydano nieprawdopodobne 400 mln dolarów, co czyni go czwartą najdroższą produkcją w historii kina. Aby zwróciły się same koszty, film musi zarobić 800 mln dolarów (podział zysków z dystrybutorami to zazwyczaj pół na pół)! Czy to jest możliwe, skoro najbardziej dochodowa część szósta, "Mission: Impossible - Fallout", przyniosła "tylko" trochę ponad 790 mln dolarów?
Na dwoje babka wróżyła
Wysokie zyski są możliwe, tym bardziej że opublikowany przed kilkoma dniami pierwszy trailer przez pierwsze 24 godziny odtworzono blisko 9 mln razy. Z drugiej jednak strony część siódma, "Mission: Impossible - The Dead Reckoning", zarobiło niewiele ponad 570 mln dolarów.
Specjaliści wskazują na problemy związane z pandemią COVID-19, a także na pechową datę premiery: ledwie tydzień później do kin weszły "Oppenheimer" i "Barbie", które skutecznie odebrały część widowni. A może po prostu 62-letni Tom Cruise i jego kaskaderskie popisy już "nie grzeją"?
Każdy sposób jest dobry
Światowa premiera "Mission: Impossible - The Dead Reckoning", która ma się odbyć 14 maja w Grand Théâtre Lumière, pokazuje, że hollywoodzki gwiazdor łapie się wszelkich sposobów, aby podbić zainteresowanie swoją produkcją. Oczywiście, najbardziej zależy mu na rynku amerykańskim, bo to on zadecyduje, czy produkcja zarobi, jednak ma świadomość, że Europy także nie może lekceważyć. Każdy grosz się liczy.
Warto przy tej okazji zauważyć, że sam festiwal w Cannes również się zmienia. Choć wciąż stara się pielęgnować wizerunek świątyni kina artystycznego, od kilku już lat robi ukłony w stronę kina popularnego. Co zresztą wychodzi mu na dobre.
***
Piotr Radecki/kor