Maciek Wasielewski

  • Facebook
  • Twitter
  • Wykop
  • Mail
Maciek Wasielewski
Maciek WasielewskiFoto: Jan Maliszewski

To historia prawdziwa, starannie udokumentowana. Prowadzi nas do Zagórzan, Gorlic i Szymbarku. A dlaczego ją opowiadam? Aby upewnić Was, że drobne gesty życzliwości naprawdę zmienią ludzkie życia. 

Tosiek urodził się w stodole, w grudniową noc, bo ojciec, majętny hodowca koni, wygnał matkę z domu.

Żyli bez jego wsparcia, biednie, w pokoju z ciemną kuchnią w Gorlicach. Bywało, że zasypiali głodni.

Matka sprzątała w Domu Dziecka w Zagórzanach, sześć kilometrów od domu. Zabierała Tośka ze sobą. W szkole drwili z jego wzrostu a sąsiedzi wyzwali od bękartów.

To wszystko sprawiło, że Tosiek czuł się bezpiecznie tylko pośród dzieci z Domu Dziecka, gdzie spędzał każde popołudnie. 

Miał jedenaście lat, kiedy dyrektor Domu Dziecka - Jan Bochenek wymyślił dzieciom rozrywkę. Podzielił dzieci na czwórki, rozdał filiżanki z herbatą i powiedział tak:

– Od teraz każda czwórka jest rodziną. Będziecie nawzajem się zapraszać i urządzać przyjęcia.

Któreś dziecko spytało:

– Jak długo będziemy bawić się w rodzinę?

Co niedzielę dzieci oglądały ,,Zorro" i ,,Niewidzialną rękę", program telewizyjny, w którym młodzi uczestnicy mogli robić w ukryciu wszystko, co pożyteczne. Ktoś zgrabił liście w parku, ktoś inny umył wózek inwalidzki. Grupa nastolatków z Katowic zbudowała plac zabaw dla młodszych dzieci. Tosiek chłonął te opowieści i narastało w nim przekonanie, że musi zrobić coś spektakularnego. Tak, by usłyszały o nim całe Gorlice. Być może wtedy skończą się wyzwiska, a ojciec zwróci na niego uwagę. 

Kiedy usłyszał narzekanie dzieci, że znów spędzą wakacje w Domu Dziecka, wpadł na pomysł. Od tamtej pory codziennie po szkole chował się w piwnicy i pisał listy do mieszkańców Szymbarku, majętnej wsi, w której mieszkał jego ojciec. Prosił w nich, by szymbarczanie przyjęli dzieci na czas wakacji. Podał datę i godzinę odbioru. 

O tym co zrobił powiadomił dyrektora Bochenka, telefonicznie, żeby jak na Niewidzialnego przystało, nie zostać rozpoznanym. Jan Bochenek był mądrym pedagogiem, ludzie w Zagórzanach mówili, że jest dobry jak chleb. Rozpoznał głos chłopca, ale się nie wydał - znał jego matkę, więc zaufał Tośkowi. 

W przededniu ,,wielkiego sprawdzianu'' Jana Bochenka ogarnęły nerwy. Co, jeśli zjawi się mniej rodzin niż jest dzieci w Domu Dziecka? Tamta pójdzie a tamten nie?

W umówioną niedzielę punktualnie o dwunastej nadjechała kawalkada samochodów i wozów konnych. Ludzie byli odświętnie ubrani. Kłócili się, bo nie dla wszystkich starczyło dzieci. Pytali dyrektora: kto za tymi listami stoi?

-Niewidzialna ręka - odpowiadał Jan Bochenek i wszystko w nim drżało. Ktoś odpowiedział: - To musi być piękny człowiek.

Tosiek przyglądał się temu z wysokiego drzewa.  

Przez wakacje szymbarczanie zżyli się z dziećmi z Zagórzan. Jesienią wszystkie dzieci zostały adoptowane a Dom Dziecka został na jakiś czas zamknięty. 

O Tośku usłyszał Maciej Zimiński, mój nauczyciel. Był wtedy szefem telewizyjnej redakcji programów dziecięcych. To on wymyślił ,,Niewidzialną rękę". Wysłał do Gorlic dziennikarza, żeby zrobił materiał o Tośku - jedynym odtajnionym uczestniku w dwudziestopięcioletniej historii Niewidzialnej Ręki. Kiedy dziennikarz dzwonił do drzwi, Tosiek poprosił matkę, by ta zwlekała z otwarciem. Zeszli się sąsiedzi. Radzili dziennikarzowi, by napiętnował ,,tę patologię". Tosiek otworzył, dziennikarz włączył kamerę i powiedział tak: przed państwem Tosiek, bohater. 

 
Wiele lat później do Antoniego zadzwonił telefon. Pan Wojciech, rówieśnik Antoniego opowiedział o swojej rodzinie - o żonie, dzieciach, o ukończonej Politechnice, o tym jak lubią spędzać wakacje.  

- Byłem jednym z nich - powiedział: - Pan mi, Tośku, życie uratował. 


Dlaczego opowiadam tę historię? Ażeby upewnić Was, że drobne gesty życzliwości naprawdę zmienią świat.  

Bo gdyby ktoś nie zgrabił liści, a nasz bohater nie zobaczyłby tego w telewizji, to być może nie napisałby listów. Gdyby nie napisał listów, dzieci z Szymbarku nie miałyby wakacji, nie zostałyby pokochane, a pan Wojciech nie skończyłby Politechniki. 

Tak sobie też myślę, że skoro jedenastolatek mógł odmieć życie czterdzieściorga dzieci, to co dopiero moglibyście zrobić Wy?


Polecane