Stabilność na skraju przepaści. Bośnia i Hercegowina – podcast

  • Facebook
  • Twitter
  • Wykop
  • Mail
Stabilność na skraju przepaści. Bośnia i Hercegowina – podcast
SarajewoFoto: Piotr Pogorzelski  

Bośnia i Hercegowina jest sparaliżowana przez własny system, historię i korupcję. Politycy jednak niewiele robią, żeby to zmienić. Korzystają z tego systemu, ile mogą, ponieważ podzielonym społeczeństwem jest o wiele łatwiej rządzić. Moskwa przygląda się temu z zadowoleniem.

Piotr Pogorzelski pojechał do Sarajewa, Banja Luki i Srebrenicy, aby opisać w podcastach przygotowanych dla Trójki współczesną Bośnię i Hercegowinę

Żeby zrozumieć współczesną Bośnię i Hercegowinę, musimy cofnąć się do początku lat 90. Wtedy kraj ten pozostawał częścią Jugosławii. Jednak, gdy w 1992 roku ogłosił niepodległość, spotkał się z oporem miejscowych Serbów, którzy powołali Republikę Serbską. Działania wojenne trwały 3 lata – walczyli ze sobą Serbowie, Boszniacy (czyli muzułmańscy mieszkańcy Bośni) i Chorwaci. Te dwie ostatnie grupy często zawierały między sobą sojusze. W wojnie, która zakończyła się układem w Dayton w 1995 roku, zginęło około stu tysięcy osób. 

Trudne lekcje historii 

W Sarajewie działa teraz kilka muzeów upamiętniających te lata: oblężenia miasta, zbrodni przeciwko ludzkości i ludobójstwa, wojny czy dzieciństwa wojennego. W tym ostatnim można obejrzeć głównie rzeczy przekazane przez dorosłych mieszkańców Bośni i Hercegowiny, którzy byli dziećmi w czasie wojny. Każda rzecz opowiada jakąś historię. Później dołączyły tam eksponaty z innych krajów, gdzie jest wojna: Syrii, Afganistanu i w końcu Ukrainy. Muzeum ma nawet swoje biuro w Kijowie.


Sarajewo - Muzeum Wojennego Dzieciństwa Sarajewo - Muzeum Wojennego Dzieciństwa

 

Dyrektor wykonawczą jest Armina Krvavac, której dzieciństwo też przypadło na lata wojny.

– Pamiętam, jak leciałam jak szalona pod ostrzałem do szkoły, ryzykując życie. Nie mogę uwierzyć, że rodzice mnie wtedy wysyłali do szkoły, ale w przeciwnym wypadku byśmy oszaleli.

Swoje życie można zatrzymać na jakiś czas, ale nie na cztery lata. Później testujesz swoje szczęście, czy przeżyjesz – zaznacza.  

Wojna jest w Bośni i Hercegowinie niemal tematem tabu. Dzieci w szkołach nie uczą się o tym, co się działo w latach 1992-95, bądź robią to z różnych podręczników, w zależności od tego, czy mieszkają w Federacji Bośni i Hercegowiny, czy w Republice Serbskiej.

– Mamy czternaście różnych ministerstw edukacji i one nie muszą koordynować swoich działań. Edukacja jest na poziomie kantonów, federacji i jeszcze resortu w Republice Serbskiej. Każdy mówi o przeszłości tak, jak mu to odpowiada, i z książek, które mu odpowiadają. To sprawia wiele problemów – zaznacza Armina Krvavac.

Co rok w lipcu dyskusje o historii odżywają z powodu kolejnej rocznicy ludobójstwa w Srebrenicy. W 1995 roku w okolicach tego miasta Serbowie zabili osiem tysięcy bośniackich muzułmanów, mężczyzn i chłopców. Co rok do miejscowości Potoczari, gdzie doszło do zbrodni, przyjeżdżają tysiące Bośniaków, aby uczcić zabitych. Wśród samochodów są i te z rejestracjami z Norwegii, Austrii czy Szwecji, gdzie mieszka wielu emigrantów. Tworzą się wielokilometrowe korki.

Co rok chowane są kolejne ciała. W tym roku było ich czternaście.


Pogrzeb w Potoczarach koło Srebrenicy Pogrzeb w Potoczarach koło Srebrenicy

 

W latach 1996-2016 ekshumacje przeprowadzała tam doktor Ewa Klonowski, która teraz dzieli swój czas między Islandię a Bośnię. 11 lipca zawsze pojawia się w Potoczarach.

Antropolożka podkreśla, że obecnie pamięć o Srebrenicy jest żywa. Ale, niestety, tylko przez kilka dni w roku.

– O tym się mówi kilka dni przed uroczystościami, w czasie i może jeszcze jeden dzień po, a potem się zapomina – zaznacza.  

Serbowie nie odrzucają odpowiedzialności za Srebrenicę, ale zdecydowanie pomniejszają skalę tych wydarzeń, w żadnym wypadku nie nazywając ich ludobójstwem. Używają określenia "straszna zbrodnia".

W maju ONZ uchwaliła rezolucję, która ustanawia Międzynarodowy Dzień Pamięci o Ludobójstwie w Srebrenicy. Wywołała ona oburzenie w Belgradzie i w Banja Luce.

Trudne dziedzictwo Dayton

Wojna zakończyła się ugodą w Dayton. W jej wyniku 3,5-milionowa obecnie Bośnia i Hercegowina stała się federacją dwóch państw: Republiki Serbskiej zamieszkałej głównie przez Serbów oraz Federacji Bośni i Hercegowiny, gdzie żyją Boszniacy i Chorwaci. Oprócz tego mamy dystrykt Brčko, będący formalnie pod wspólną kontrolą obydwu jednostek, choć niektórzy uznają go za trzecią jednostkę administracyjną.

Wraz z układem w Dayton Bośnia i Hercegowina otrzymała nie tylko pokój, ale jeden z bardziej, jeśli nie najbardziej, skomplikowany system zarządzania państwem w Europie. Wystarczy powiedzieć, że na czele kraju stoi trzyosobowe prezydium złożone z Boszniaka, Chorwata i Serba. Co osiem miesięcy zmienia się osoba pełniąca urząd prezydenta. Własne rządy i premierów ma też każdy z dziesięciu kantonów, który tworzy Federację Bośni i Hercegowiny. Najbardziej scentralizowana jest Republika Serbska. W całym państwie mamy niemal 260 ministrów i prawie 700 parlamentarzystów.

Jak to działa? Fatalnie. Każda decyzja musi być akceptowana przez różne instytucje ogólnokrajowe i może być sparaliżowana przez jedną z jednostek administracyjnych. Efektem są korupcja, słabe zarządzanie i wyniki gospodarcze z bezrobociem przekraczającym 30 procent.

Amerykańska badaczka Valery Perry mieszka w Sarajewie od wielu lat i widzi, jak politycy paraliżują działalność Bośni i Hercegowiny. Nakręciła nawet krytyczny dokument o układzie z Dayton.

– Układ był uznawany za najlepszy sposób na zakończenie wojny. […] Zachód chciał zakończyć cierpienia cywilów. Układ nie był rozpatrywany jako coś, co będzie funkcjonowało przez 30 lat – zaznacza.

Jak to zwykle bywa, tymczasowe rozwiązania są najtrwalsze.


Ślady wojny są widoczne na wielu budynkach w Sarajewie Ślady wojny są widoczne na wielu budynkach w Sarajewie

 

Badaczka podkreśla, że w Bośni i Hercegowinie mamy do czynienia z czymś, co można nazwać "nawarstwieniem instytucjonalnym", czyli nałożeniem się na siebie wielu poziomów biurokracji, rządów i samorządów. Utrudnia to nawet tak prostą rzecz, jak otwarcie firmy, ponieważ trzeba załatwić wiele dokumentów na różnych szczeblach.

– To oczywiście jest żyzną glebą dla korupcji – tłumaczy mi kierująca Centrum Dziennikarstwa Śledczego w Sarajewie Leila Bičakčić.

– Jeśli chcesz pozwolenie na budowę czy przebudowę domu, będziesz musiał dać łapówkę komuś we władzach miejskich, kto daje zezwolenie. Jeśli chcesz zarejestrować firmę, to też będziesz miał okazję dać łapówkę. Jeśli chcesz rozpocząć biznes, to wtedy jest cała gama osób, którym będziesz musiał płacić, bo są różne pozwolenia – objaśnia.

Urzędnicy nie mówią oczywiście prosto w twarz, że chcą pieniędzy, ale opóźniają proces tak, aby petent w końcu sam zrozumiał, że bez łapówki się nie obejdzie.

To jest najniższy poziom korupcji. Jest jednak wyższy, państwowy.

– Mamy do czynienia de facto z zawłaszczeniem państwa, przy czym to zawłaszczenie idzie z trzech różnych narodowościowo centrów władzy, które doją system, wykorzystując pomoc państwa, kontrakty państwowe i zamówienia publiczne – podkreśla.

Trzeba jednak zaznaczyć, że wraz z przyjmowaniem unijnych rozwiązań korupcja jest ograniczana. Dotyczy to przede wszystkim drobnych łapówek. Tutaj największym wrogiem zmian jest przyzwyczajenie samych mieszkańców Bośni i Hercegowiny, którzy są przekonani, że na przykład lekarzowi koniecznie trzeba się odwdzięczyć za zabieg czy wizytę. 

Marzenie Władimira Putina 

Patrząc na ustrój polityczny Bośni i Hercegowiny, cały czas przed oczami miałem współczesną Ukrainę i ewentualne porozumienie, które może zakończyć trwającą obecnie wojnę. Po 2014 roku Moskwa wielokrotnie proponowała federalizację Ukrainy, wcześniej chciała to samo zrobić z Mołdawią. Takie regiony jak Zagłębie Donieckie czy Naddniestrze mogłyby paraliżować wszelki rozwój państwa czy ruch na Zachód. Kijów, a wcześniej Kiszyniów, nie chciały się na to zgodzić.

Głównym hamulcowym w Bośni i Hercegowinie jest wchodząca w skład tego państwa Republika Serbska.


Tablica informująca o tym, że wjeżdżamy do Republiki Serbskiej Tablica informująca o tym, że wjeżdżamy do Republiki Serbskiej

 

Dr Adnan Huskić z Sarajewskiej Szkoły Nauki i Technologii podkreśla, że podziały administracyjne nie są istotne ani widoczne, jeśli chodzi o współpracę gospodarczą czy przepływ ludzi.

– Na poziomie politycznym jest zupełnie inaczej. Na przykład Republika Serbska jest nastawiona na współpracę z Serbią i osłabianie Bośni i Hercegowiny. To jest cel prezydenta Milorada Dodika – zaznacza.

Milorad Dodik stoi na czele Republiki Serbskiej od 2022 roku. Wcześniej zajmował to stanowisko w latach 2010-2018. Chętnie spotyka się z Władimirem Putinem i otwarcie popiera działania rosyjskiego autokraty na Ukrainie. Zapewnia przy tym, że robi wszystko, aby Sarajewo nie wprowadziło sankcji przeciwko Rosji, na co jakoby naciska Zachód. Dodik przyznał Putinowi nawet najwyższe odznaczenie Republiki Serbskiej za "patriotyczną postawę i miłość" do tej części Bośni i Hercegowiny. Putin odwdzięczył się przyznaniem Dodikowi orderu Aleksandra Newskiego.

Sympatię do Rosji widać nawet na głównym deptaku Banja Luki, centrum administracyjnego Republiki Serbskiej. W budkach z pamiątkami można kupić nie tylko liczne T-shirty z proserbskimi hasłami, nazwami miejscowych i belgradzkich klubów, flagi Serbii i Republiki Serbskiej (ta ostatnia różni się od tej pierwszej tylko brakiem serbskiego godła państwowego), ale też koszulki ze zdjęciami Władimira Putina, który zapewnia, że "wszystko idzie zgodnie z planem", symbolem "Z" i podpisem "Armia Rosji".

Prorosyjska polityka Milorada Dodika trafia zatem na podatny grunt. Moskwa też jest zadowolona z kogoś, kto sieje chaos i paraliżuje prozachodni rozwój Bośni i Hercegowiny.

– Stworzenie trochę więcej chaosu oznacza zwycięstwo. Czy to są spotkania Putina z Dodikiem czy prezydentem Serbii Aleksandarem Vuciciem, czy wysłanie grupy motocyklistów, Nocnych Wilków, żeby się pokazali ze swoimi symbolami, czy jest to wrzucenie trochę dezinformacji – to wszystko tworzy wątpliwości, obawy, które destabilizują system i sprawiają, że trudno sobie wyobrazić zachodnie Bałkany idące w kierunku Unii Europejskiej czy NATO. To jest właśnie cel – mówi Valery Perry, amerykańska badaczka od lat mieszkająca w Sarajewie.

Na marginesie muszę dodać, że Belgrad ma rzeczywiście ogromny wpływ na politykę Banja Luki. Stąd często w opowieściach o Miloradzie Dodiku wymieniany jest termin "srpski svet", czyli "serbski świat" – można go uznać za odpowiednik "russkiego miru" tylko w mniejszej skali. Oznacza on przekonanie, że Belgrad może mieć wpływ na państwa, gdzie mieszkają Serbowie. To, jaki on ma być, zależy od rozmówcy. Począwszy od utworzenia Wielkiej Serbii do po prostu wpływu w dziedzinach kultury czy gospodarki.


Asortyment sklepu z pamiątkami w Banja Luce Asortyment sklepu z pamiątkami w Banja Luce

Zupełnie inne podejście ma Milosz Szolaja, profesor stosunków międzynarodowych na uniwersytecie w Banja Luce. Bagatelizuje on termin "srpski svet", mówi mi za to o jednoczącej sile prawosławia ("nie należymy do zachodniej cywilizacji, lecz do wschodniej i prawosławnej") i przekonuje, że nie ma mowy o serbskim separatyzmie w Republice Serbskiej czy utworzeniu Wielkiej Serbii.    

– Serbowie w różnych krajach regionu mają różne interesy, ale z drugiej strony mają też wspólny interes, aby utrzymać swoją tożsamość narodową i razem z tym je realizować, ale w ramach prawnych i instytucjonalnych w istniejących krajach – podkreśla. 

Bagatelizuje on też wpływy Rosji. Jednak Adnan Huskić z Sarajewa podkreśla, że Moskwa nie musi zanadto się wysilać, żeby niszczyć Bośnię i Hercegowinę. Wystarczy właśnie, że są osoby narzucające taką narrację, jak Aleksandar Vucić i Milorad Dodik. 

- Moskwa się chyba poddała, jeśli chodzi o tę część Europy, po prostu nie ma środków, aby skupić się na Serbii i Republice Serbskiej. Ale ma Dodika więc właściwie dlaczego go nie wykorzystać, jeśli jest na miejscu. Rosja tak naprawdę jest takim „psujem”: popsujemy jakieś rzeczy, perspektywę europejską, to wystarczy. Jakieś środki zachodnie i unijne będą tutaj w to zaangażowane i wystarczy – tłumaczy. 

Jego zdaniem Dodik jest oportunistą i pragmatykiem, a jego celem nie jest budowa Wielkiej Serbii, a pozostanie przy władzy.

– Pozostanie przy władzy zapewnia mu bezkarność. Jednocześnie daje możliwość akumulowania ogromnych sum pieniędzy. Jeśli to się uda, to może jeszcze poopowiadać historię o Wielkiej Serbii. Jeśli trzeba by to uporządkować, to pierwsze dwie kwestie są najważniejsze. Ostatnia czasem wchodzi na pierwsze miejsce – podsumowuje.  


Siedziba prezydenta Republiki Serbskiej w Banja Luce Siedziba prezydenta Republiki Serbskiej w Banja Luce

Nawet kierująca sarajewskim Centrum Dziennikarstwa Śledczego Leila Bičakčić nie chce jednak mówić o tym, że istnieje bezpośredni wpływ Moskwy na Republikę Serbską. 

– Kilkukrotnie próbowaliśmy znaleźć połączenie między na przykład dezinformacją i rosyjskimi źródłami. Nie mogliśmy tego powiązania znaleźć. Te stosunki są zbudowane na zasadzie Wielkiego Brata. Rosja jest tym Wielkim Bratem dla Republiki Serbskiej i Serbii – mówi. 

Moi rozmówcy zwracają przy tym uwagę, że słowa o wielkiej przyjaźni nie mają przełożenia na stosunki gospodarcze. Moskwa nie jest ważnym graczem w regionie. 

Kolejna wojna na Bałkanach jest zatem mało prawdopodobna – miejscowe elity raczej tego nie chcą, a Rosja jest osłabiona wojną na Ukrainie i nie ma siły, aby angażować się jeszcze na południu Europy. Można też mieć nadzieję, że politycy w Sarajewie czy Belgradzie wyciągnęli wnioski z konfliktu z lat 90. i nie chcą go powtarzać. Gorzej, że ta stabilność sprawia, że państwo się nie rozwija i właściwie cały czas stoi nad przepaścią.

Tekst i zdjęcia: Piotr Pogorzelski

Polecane