Nieprawdopodobna historia prawdziwa, czyli jak Ślązacy budowali Teksas
2024-07-20, 23:07 | aktualizacja 2024-07-24, 14:07
"Miasteczko Panna Maria. Ślązacy na Dzikim Zachodzie" – już tytuł tej książki brzmi trochę jak tytuł absurdalnej komedii, a i w to, co tam opisano, czasami trudno uwierzyć. A jednak to historia prawdziwa, co więcej, wciąż się rozwijająca, gdyż potomkowie bohaterów opisanych przez Ewę Winnicką żyją i budują swoją przyszłość. A autorka w rozmowie z Maksem Cegielskim opowiada o nich, o tej historii i pracy nad książką.
Cała ta niezwykła historia rozpoczęła się na początku lat 50. XIX wieku w Bawarii, gdzie młody ksiądz ze Śląska, franciszkanin Leopold Moczygemba, usłyszał, że mieszkańcy Prus wyjeżdżają za ocean budować nowe życie. Że tam, daleko na zachodzie, jest kraina mlekiem i miodem płynąca…
– I wymyślił sobie, że wróci do swoich umęczonych, przepracowanych ludzi z wioski Płużnica Wielka, by zaproponować im taki wyjazd. I że stworzą taką szczęśliwą kolonię na Dzikim Zachodzie (…) Pierwsza grupa zrzekła się obywatelstwa, sprzedała wszystko, co miała, kupiła bilety kolejowe, dojechali do Bremy, gdzie wsiedli na statek i wypłynęli – opowiada Ewa Winnicka. – Gwarantem był przecież duszpasterz Leopold Moczygemba, a to byli bardzo religijni ludzie – wskazuje.
Przeczytaj także
- Ślązacy na Dzikim Zachodzie w książce Ewy Winnickiej. Fragmenty reportażu na antenie Trójki
- Piszesz książki, żeby zapomnieć, żeby się wyzwolić – mówi o swojej twórczości Andrzej Stasiuk
- Nowa Proza w Trójce. Ewa Winnicka: "Miasteczko Panna Maria. Ślązacy na Dzikim Zachodzie"
Ksiądz Moczygemba: oszust czy naiwniak
Kiedy 24 grudnia 1854 roku cała ta grupa śląskich osadników stanęła w miejscu, gdzie mieli się osiedlić, okazało się, że nie ma tam dosłownie nic. – Przyjechało nas około stu rodzin. Stanęliśmy obozem na tem miejscu, gdzie ani kościoła zapowiedzianego nam w Europie, ani żadnej chatki, ani nawet nikogo nie było z ludzi. Trawa wszędzie tak była wielka, że ledwo o kilka kroków mógł dojrzeć jeden drugiego. Wężów, grzechotników pełno – opisywał jeden z nich.
Co jednak sprawiło, że, mówiąc dzisiejszym językiem, dali się tak "wpuścić w kanał"? – Bieda plus zaufanie do księdza, który był najwyższym autorytetem – przypuszcza autorka książki. I zastrzega od razu: – Nie myślę, że ksiądz Moczygemba był oszustem. Był raczej bezmyślnym wizjonerem, mało praktycznym. I może myślał, że Pan Bóg pozwoli tym ludziom na tej ziemi żyć życiem bliżej Boga i bardziej zasobnym – tłumaczy.
Skuteczny efekt racjonalizacji
Potem pojawił się mechanizm racjonalizacji, któremu podlegają właściwie wszyscy emigranci. Poświęcili przecież wszystko – majątek, często rodzinę – aby wyjechać i osiągnąć sukces, więc racjonalizują ten ruch. – Listy, które potem z Teksasu były wysyłane na Śląsk, były listami zwycięzców: "Przyjeżdżajcie, tu jest kraj wolny, nie ma pruskiego buta nad nami, ziemi masz po horyzont" – cytuje rozmówczyni Maksa Cegielskiego. – Bez informacji drobnym druczkiem, że jest to ziemia wysuszona, że są tam grzechotniki, dzikie zwierzęta, że są Komancze i trudno zachować skalp – dodaje.
I o swoim sukcesie przekonali bliskich i sąsiadów: do roku 1885 z okolic Strzelec Opolskich i Opola wyjechało ok. czterech tysiące osób.
Posłuchaj
Posłuchaj
***
Tytuł audycji: Plik Tekstowy
Prowadzi: Max Cegielski
Gość: Ewa Winnicka
Data emisji: 20.07.2024
Godzina emisji: 20.06
pr