Rejs po PRL-u, czyli wakacje w czasach słusznie minionych
2022-07-26, 22:07 | aktualizacja 2022-07-27, 14:07
Letni okres wakacyjny sprzyja rozmowom i wspomnieniom, "jak to kiedyś bywało". Tym razem we wtorkowym wydaniu "Klubu Trójki" Piotr Dmitrowicz rozmawiał ze swoimi gośćmi o letnim wypoczynku w czasach PRL-u.
Turystyka centralnie planowana
Trójkowy rejs po czasach PRL-u rozpoczęliśmy od lat 40. ubiegłego wieku. Jak zwraca uwagę historyk i publicysta Grzegorz Sieczkowski, wówczas wyjazd na wakacje we współczesnym rozumieniu tego słowa stanowił luksus dla nielicznych. Powód był oczywisty – kilka lat wcześniej skończyła się II wojna światowa. – Ludzie jeździli na wakacje na kwatery prywatne. Fundusz Wczasów Pracowniczych dopiero powstawał.
Fundusz Wczasów Pracowniczych już od końca lat 40. XX w. zapewniał możliwość wypoczynku pracownikom dużych zakładów pracy. Duże ośrodki wczasowe, a w późniejszych czasach także domki kampingowe, dawały możliwość zorganizowanego wypoczynku w turnusach dwu- bądź nawet trzytygodniowych.
- Wczasy w PRL-u. Ostatni dzwonek na ostatni turnus
- Wczasy w PRL-u – zorganizowany wyjazd o smaku paprykarza
- Wczasy w PRL-u. Kto i gdzie mógł wyjechać?
Zapewnione były dowóz, zakwaterowanie i wyżywienie w niskiej (bo dotowanej) cenie. Wczasowicze z różnych zakładów spędzali czas na tzw. wieczorkach zapoznawczych, no i wspólnym piciu alkoholu. Nie brakowało elementu indoktrynacji, jak spacery śladami żołnierzy radzieckich czy wizyta w Muzeum Lenina.
– Fundusz Wczasów Pracowniczych był ogólną organizacją wydającą skierowania na różne rodzaje wypoczynku, które następnie były wydzielane przez organizacje działające na terenie zakładu pracy. Osoba, która nie pracowała w dużym zakładzie pracy lub tzw. zakładzie uspołecznionym, praktycznie nie miała szansy skorzystania z tego funduszu – wyjaśnia Grzegorz Sieczkowski.
Tak było z ludnością w miastach. Ludności wiejskiej odpoczynek nie dotyczył. Mieszkańcy wsi często zapraszali swoich miastowych krewnych do siebie, by ci pomagali im przy żniwach, fundując tym samym upragniony pobyt na łonie natury.
"Wczasy pracownicze", reż. E. Petelska / PWSFTviT 1951/Lodz Film School
Jak wakacje za granicą, to i handel
Szczytem luksusu po 1956 roku był wyjazd do "bratnich krajów demokracji ludowej": na Węgry nad Balaton czy do Bułgarii nad Morze Czarne. W kolejnym dziesięcioleciu, po dojściu do władzy Gierka, nastąpiło pewne rozluźnienie i otwarcie – zarówno na wschód, jak i na zachód. Do "demoludów" można było wyjechać już "na wkładkę" a nawet "na dowód". Chętniej także wydawano paszporty, co np. studentom (ale nie tylko) pozwalało wyjechać np. do Szwecji, Niemiec czy Francji do pracy na czarno podczas wakacji. Czarnorynkowy kurs dolara pozwalał w dwa miesiące zarobić na życie (i to niezłe!) przez kolejny rok.
– Jeżeli ktoś wyjeżdżał z Polski z kieszonkowym, nie był w stanie za te pieniądze poznać tego kraju. W związku z tym Polacy stawali na głowie i w którymś momencie powstał swoisty rynek. Było wiadomo, że gdy jedzie się na Węgry, to trzeba wziąć kremy Nivea i ortalionowe kurki, bo na Węgrzech tych towarów brakowało. Wycieczkowy autokar z Polski stawał pod bazarem, a Węgrzy już doskonale wiedzieli, o co chodzi, i natychmiast kupowali te towary – opowiadał w rozmowie z Piotrem Dmitrowiczem historyk dr Andrzej Anusz.
Posłuchaj
***
Tytuł audycji: Klub Trójki
Prowadzi: Piotr Dmitrowicz
Goście: dr Andrzej Anusz (historyk, Instytut Piłsudskiego), Grzegorz Sieczkowski (historyk, publicysta)
Data emisji: 26.07.2022
Godzina emisji: 21.08
kr