Janusz Piechociński

  • Facebook
  • Twitter
  • Wykop
  • Mail

Człowiek zaczyna się zastanawiać, czy czasami nasz świat nie zwariował i czy w pogoni za sukcesem wyborczym nie zostały przekroczone granice dobrego smaku i prawa. Chciałbym żyć w normalnym kraju.

Posłuchaj

+
Dodaj do playlisty
+

- Janusz Piechociński, wiceprezes PSL. Dzień dobry.

- Dzień dobry.

- Partii sukcesu, jak wynika z sondaży. Np. według sondażu "Rzeczpospolitej, co dziesiąty Polak chce głosować na PSL. Ostatnia prosta. Tutaj macie 59 mandatów. W "Dzienniku" 22 mandaty. Duża różnica.

- Poczekajmy. Ludzie wejdą za kotarę wyborczą i wyjdzie wynik zdecydowanie lepszy. Kiedy miesiąc temu mówiłem, że PSL będzie czarnym koniem tych wyborów, to mało kto wierzył. A kiedy mówiłem, że powtórzy się sytuacja z wyborów samorządowych, że władza będzie tam, gdzie będzie PSL, to wszyscy myśleli, że to jest takie zadęcie na wybory, a my wykonaliśmy gigantyczną pracę w ciągu ostatnich dwóch lat. Po drodze były bardzo udane wybory samorządowe. Ale przede wszystkim - to jest najważniejsze - zbiorowe, zgodne przywództwo PSL-u nastawiło stronnictwo i otoczenie stronnictwa na bardzo racjonalną, solidną pracę, otwartą na ludzi, na świat. Każdy z nas bardzo solidnie pracował nad swoją działką w kontakcie ze środowiskiem. To są setki, tysiące spotkań, dużo wcześniej niż ogłoszono przedterminowe wybory. I to dziś procentuje. Pamiętajmy o jeszcze jednym, że cykl polityczny, który jest w tym roku, jest dla PSL-u bardzo korzystny, bo późna wiosna to były święta ludowe, później święta strażackie, później dożynki. W jakiś naturalny sposób cały czas z ludźmi, wśród ludzi, poprzez ludzi, dla ludzi byliśmy aktywni. I to jest duża wartość, że my idziemy do tych wyborów bardzo dobrze przygotowani, a jednocześnie, myślę, że wnosimy do tych wyborów nową jakość. Mówimy o tym, że nie tylko na wyborach świat się zaczyna i kończy.

- "Gazeta Wyborcza" - sprawdziłem - to 30 mandatów. Mówi Pan - tam, gdzie będzie PSL, tam będzie władza. Ale po co PSL idzie do władzy, z jaką ofertą, czym to ma się różnić od oferty PO, PiS-u, czy LiD-u?

- Jeszcze Pan tego nie zauważył? Choćby po sposobie uprawiania polityki w ostatnim roku.

- To sposób, to metoda, to styl.

- Nie tylko styl. To też jest zupełnie inna kultura języka w polityce, wskazywanie tego, co jest ważne i tego, co łączy, a przede wszystkim w PSL-u nie ma wewnętrznej euforii - mimo, że nam rośnie - bo jest pełne poczucie tego, co nas czeka po wyborach. Po tej przedterminowo skończonej kadencji Sejmu i upadku tego rządu jest tak wiele do zrobienia i przed nową władzą stoją tak gigantyczne, ciężkie i trudne zadania, o czym świadczą choćby kolejne niepokoje w służbie zdrowia, czy za chwilę ruchy w świecie całej budżetówki, nie mówiąc o dramatycznej sytuacji jeśli chodzi o wykorzystanie pieniędzy unijnych, przygotowanie do uruchamiania perspektywy 2007-2013. I w końcu, mówiąc o tym wspólnym wstydzie, którego jesteśmy blisko. Czołowi politycy zaklinają się, że wszystko jest w porządku, ale ja siedzę w inwestycjach od lat i wiem, że łatwo w gazetach piszę się o tym, że będzie coś w 2012 roku - mówię o EURO 2012. Tutaj, jeżeli nic się nie zmieni, jeśli nie włączymy słynnego polskiego trzeciego biegu, a jednocześnie nie przejdziemy na zarządzanie kryzysowe nad całą tą operacją, będziemy mieli powody do wstydu.

- Naprawdę? Wszystko stoi w miejscu? To jest zaledwie kilka miesięcy od momentu ogłoszenia decyzji, a już mamy opóźnienia?

- Tak jest. O czym świadczy fakt, że za chwilę przyjedzie misja UEFA, pierwsza, która zweryfikuje nasze dotychczasowe badania. A już minister Jakubiak zapowiada, bo już wie o tym, że nie zdążymy skończyć stadionów w terminie do 2010 roku i będzie prosiła o przedłużenie terminu do końca 2011 roku.

- Mówił Pan o ochronie zdrowia. Chyba pracownicy tej branży nie lubią, jak się mówi służba zdrowia.

- Nie tylko pracownicy. Myślę, że przede wszystkim pacjenci są dramatycznie zaniepokojeni tym, co się dzieje, bo choćby dzisiejsze sygnały o tym, że pielęgniarki odchodzą od łóżek pacjentów, żeby zwrócić uwagę na swoją dramatyczną sytuację.

- Mamy ten temat w kampanii wyborczej. Czy prywatyzacja szpitali to jest realny temat, realne wyzwanie? Jeśli tak, to jak na nie odpowiada PSL?

- Przecież w żadnym oficjalnym dokumencie naszych partnerów, a zarazem rywali, nie ma takiego postulatu.

- Platformy?

- Ani PO, ani PiS-u.

- Aleksander Kwaśniewski cytował wyjątki z majowego programu PO.

- Ja nie zauważyłem. Mówię o programie wyborczym, z którym partie idą do wyborów. Dziś usłyszałem od obecnego ministra zdrowia, który niestety poza dawaniem twarzy, że coś się zmieni w służbie zdrowia, nic realnego nie zrobił. I to musi dziwić.

- A nie wzrosły pensje - jak twierdzi?

- Ale czy tylko chodzi o wzrost pensji dla części lekarzy? Chodzi o to, żebyśmy nie byli co tydzień zaskakiwani, że będzie strajk, nie byli informowani o porażających długach szpitali i o tym, że mogą być zamykane w sposób niekontrolowany. Powiedzmy sobie wprost - w tej chwili w Polsce następuje odwrócenie się od pacjenta, tych szpitali, które funkcjonują, tak, jak funkcjonują. Jeżeli dosypujemy do tego systemu cukru trochę więcej, jest trochę więcej pieniędzy. A w dalszym ciągu system, przy takim niezadowoleniu pacjentów, przy tak dramatycznym niezadowoleniu pracownika służby zdrowia generuje coraz większe straty, to widać wyraźnie, że politycy, osoby zarządzające służbą zdrowia popełniają jakieś istotne błędy.

- Jakie tu jest rozwiązanie, jaka metoda na to? Prywatyzacja?

- Od 1999 roku w woj. mazowieckim mamy ponad 40 placówek i udało się nie tylko to, co w skali kraju, a więc przesunąć zadłużenie krótkoterminowe w długoterminowe, nie tylko uruchomić pewne inwestycje - na koniec zeszłego roku mieliśmy w woj. mazowieckim, rządzonym konsekwentnie przez polityków PSL-u od początku funkcjonowania, 27 placówek, które już wyszły na zero plus, albo miały niewielki zysk przy tych warunkach, które są - za tym poszły inwestycje. Restrukturyzacja poprzez upadłość, czy poprzez ograniczanie zdolności wytwórczych, także w służbie zdrowia, jest bardzo kosztowna i dla pacjentów i dla pracowników służby zdrowia. Trzeba rozwijać się poprzez redukcję kosztów, poprzez mądre zarządzanie powierzchniami, mobilizowanie ludzi, ale także poprzez inwestycje. Te szpitale, które na Mazowszu zostały doinwestowane, mogły zakontraktować większą liczbę świadczeń w NFZ. I to wtedy procentuje. Niestety tegoroczne strajki spowodowały to, co spowodowały. Ale ja nie jestem w PSL-u od służby zdrowia.

- To wszystko prawda. A co z tą prywatyzacją? Temat wszedł do kampanii. Powinny być prywatyzowane szpitale, wielkie, jak np. na Solcu w Warszawie?

- Czekamy od dwóch lat na tę siatkę szpitali, którą miał minister zdrowia wyznaczyć - nie wyznaczył. Mówi się o odpowiedzialności organów założycielskich. Pamiętajmy o tym, że znaczna część szpitalnictwa polskiego jest we władaniu samorządów. I choćby z tych powodów trzeba ich zapytać o zdanie, co z tymi szpitalami, a nie podejmować jakiekolwiek decyzje, czy sugerować.

- A samorządy co będą chciały odpowiedzieć?

- Samorządy w sposób naturalny wychodzą naprzeciw pacjentowi. Przecież ten pacjent płaci podatki, płaci stosowne świadczenia.

- I bronią szpitali?

- I dlatego, nie tylko samorząd woj. mazowieckiego, ale samorząd powiatu piaseczyńskiego, współuczestniczy w restrukturyzacji własnego szpitala dotacjami budżetowymi. To oczywiste.

- Przejdźmy do dużej polityki. Marcinkiewicz porzucił PiS. Napisał list - już dawno, 2 września, ale teraz został ujawniony - do premiera Kaczyńskiego, do prezesa PiS. I tam padają bardzo mocne słowa. Dawnych działaczy PC oskarża o rozbijanie partii, nazywa ich szarogęszącymi się politykami. I sam siebie broni, twierdzi - nie mogę pozwolić na stawianie mnie w rzędzie z Kaczmarkiem i Netzlem, zwłaszcza, gdy robi to premier i lider mojej partii. Marcinkiewicz nie jest już członkiem PiS-u - jak rozumiem - złożył rezygnację. Czy myśli Pan, że on do któregoś z tych obozów dołączy?

- Nie wiem. O to trzeba pytać Kazimierza Marcinkiewicza.

- Żeby to było takie proste. Pytają wszyscy.

- Ja to przyjmuję ze smutkiem. Myślę, że ostatnie miesiące są fatalne. I te odejścia i te transfery na listach, gdzie politycy dali wyraźnie do zrozumienia, że przed wyborami tak naprawdę jednoczy pewność, z której listy będę miał dietę. Za tym nie stoją programy, niewiele się różnią, doszły do tego jeszcze te służby. Poczuwam, jak człowiek, który przez 2 lata stał trochę obok polityki i zajmował się sprawami infrastrukturalnymi, transportowymi, komunikacją publiczną, że troszeczkę znajdujemy się w takiej sytuacji, jakbyśmy weszli do bagna. Wszystko stało się oślizłe, mało jest rzeczy pewnych, dużo jest teatru, dużo PR, dużo wojenek, bo - przepraszam bardzo - jak ten list został napisany miesiąc temu, to albo przeciek był od razu, dlaczego pojawia się przed wyborami. To są takie dziwne sytuacje.

- Myśli Pan, że w ten sposób Marcinkiewicz wchodzi do kampanii?

- O to trzeba pytać pana premiera.

- Marcinkiewicza możemy pytać o to, jakie ma intencje. Ale jest też pewne działanie.

- Na pewno ostatnie 2 tygodnie nie są najlepsze dla premiera Kaczyńskiego. Tak to delikatnie nazwijmy. Niewątpliwie osłabia to pozycję PiS-u. Chyba, że w tym tygodniu będziemy mięli w drugą stronę, np. Jan Maria Rokita oficjalnie włączy się w kampanię PiS-u. To wtedy by zrównoważyło te straty, które zrobił Marcinkiewicz. Oczywiście żartuję, ale to pokazuje, że sytuacja jest poważna i że politycy w Polsce przyzwyczaili się, że partie są na raz, czy na jeden sezon. A - podkreślam - PSL jest na wiele sezonów politycznych, potrafi się weryfikować, poddawać ocenie.

- Jeszcze o Marcinkiewiczu. Podoba się Panu takie zachowanie? Pisanie takich listów, a dwa dni przed wyborami upublicznianie.

- Jak Pan wie, ja byłem w PSL-u, kiedy mieliśmy premiera. Jestem w PSL-u, kiedy nie mamy premiera. I będę w PSL-u, jak mamy premiera. Myślę, że to jest wartość.

- Czyli nie podoba się Panu?

- Pan to powiedział.

- A podoba się Panu sprawa pani Sawickiej? Jej obrona? Sprawa prowokacji CBA? Wiemy na pewno, że to była prowokacja. Prasa dziś pyta, czy był jakiś romans pomiędzy panią Sawicką, a agentem CBA, jakiś związek emocjonalny. Jak Pan to widzi?

- Miałem to szczęście, że pracowałem bardzo intensywnie i o godz. 9.30 byłem na konferencji poświęconej barierom procesu budowlanego.

- Nie wiem, nie widziałem, zarobiony jestem?

- Nie. O godz. 12.00 byłem na kongresie drogowców polskich, gdzie mówiliśmy o narodowym programie szansach i zagrożeniach. A od godz. 16.00 do 19.30 konsultowałem założenia master planu z przedstawicielem KE, odpowiedzialnym za wnioski kolejowe krajów Europy Środkowo-Wschodniej. I tylko czasem docierały do mnie te sygnały. Ale jestem porażony. Człowiek zaczyna się zastanawiać, czy czasami nasz świat nie zwariował. I czy aby w pogoni za sukcesem wyborczym nie zostały przekroczone już granice nie tylko dobrego smaku, prawa - pewnie komisje śledcze będą miały co robić. Mam trójkę dzieci. Nie chciałbym, żeby żyły w takim kraju, w którym takie rzeczy są możliwe. Chciałbym żyć w normalnym kraju. W tej kampanii wykazuję taką wielką determinację, bo poczuwam, że od wyniku PSL-u będzie zależało, czy przerwiemy ten chocholi taniec. Nigdy nie miałem takiej determinacji, żebym miał osobiście i moje stronnictwo dobry wynik. Nawet w 1991 roku, kiedy pierwszy raz startowałem w wyborach i osobiście na targowiskach okręgu podwarszawskiego rozdałem 100 tys. czarno-białych ulotek.

- Co z tą Sawicką? Jak Pan to ocenia?

- Fatalnie. Z jednej strony stało się.

- Skusiła się?

- Posłanka.

- Ten język. Straszny.

- Właśnie. A z drugiej strony - kiedy coraz więcej wiemy o tej sprawie i kiedy wiemy o poprzednich sprawach z udziałem CBA, to budzimy się w świecie, że wychodzimy na zewnątrz i zastanawiamy się, czy człowiek, który pyta nas o coś w tramwaju za rok nie zamierza nas np. skorumpować. Komisje śledcze będą miały co robić. Myślę, że dla prawników tworzy się wielka przestrzeń do wyjaśnienia tej sprawy.

- Mariusz Kamiński, szef CBA, miał prawo ujawnić szczegóły tej sprawy, po tym, jak odmówiła mu wysłuchania sejmowa komisja ds. służb specjalnych? Prezydent uważa, że miał prawo - powiedział to dziś w "Sygnałach Dnia".

- Myślę, że i dla prezydenta i premiera i dla pana Mariusza Kamińskiego i dla Pana i dla mnie najlepiej by było, gdyby pani Sawicka nie przyjęła tej daniny, a sprawy, żeby nie było.

- Stało się. 3 tygodnie temu wybuchła, parę dni przed wyborami poznaliśmy jej szczegóły nagrania.

- Jak Pan pamięta moją słynną konferencję prasową, na której pokazałem żółtą i czerwoną kartkę jednemu z czołowych polityków obozu rządzącego za język w kampanii, mówiłem o tym, że w ostatnim tygodniu szykują się różnego rodzaju tego typu niespodzianki. Widać, że były bardzo dobrze przygotowane i jakby ktoś, kto uruchomił procedury wyborcze miał scenariusz na te wybory. Niestety 2-3 tygodnie temu ten scenariusz się gdzieś załamał i po nieudanej debacie, premier zapowiadał, że będzie gryzł ziemię, żeby wygrać. Po drodze zaczął gryźć PSL, a w tej chwili mamy kolejne odsłony tego dramatu, w którym - przyznam szczerze - czuję się fatalnie, jak to odbieram. W podobny sposób czułem się, kiedy była relacja z pokoju Renaty Beger, gdzie czołowi politycy rządowi, językiem nie do przyjęcia przekonywali panią Renatę Beger.

- To są porównywalne sprawy?

- Myślę, że porównywalne, jeśli chodzi o zniesmaczenie tego, w czym uczestniczymy i zniesmaczenie aktywności w życiu publicznym. Ale nie wolno się dawać - trzeba iść do tych wyborów. Trzeba zainwestować w tych polityków, którzy mogą przynieść Polsce normalność.

- A posłanka Sawicka powinna oddać 50 tys.?

- To oczywiste.

- To prawda. Bardzo dziwna historia. Dziękuję bardzo. Janusz Piechociński, wiceprezes PSL, był gościem "Salonu Politycznego Trójki".

- Dziękuję za rozmowę.

Polecane