Korowajowie: kanibale rozsmakowani w robakach
2014-03-26, 15:03 | aktualizacja 2014-03-27, 08:03
Zjadają oskarżonych o uprawianie czarnej magii, ale ich świątecznym przysmakiem są larwy chrząszczy. O plemieniu Korowajów zamieszkującym Nową Gwineę w audycji "Do południa" opowiadał podróżnik Jakub Urbański.
Posłuchaj
Plemię Korowajów znane jest głównie z dwóch aktywności: budowania domów wysoko wśród drzew oraz kanibalizmu. - Nie jest to jednak kanibalizm kulinarny. Pierwotna potrzeba zabijania ludzi nie wynika z głodu, jest głęboko osadzona w kulturze tego plemienia. Zabija się nieprzypadkowe osoby, tylko te uznawane za czarowników - mówi Jakub Urbański. - Czary są bardzo istotnym elementem spajającym kulturę Korowajów. Tam wszystko kręci się wokół ich unikania czy zaspokajania potrzeb duchów przodków.
Domy powstają kilkanaście, czasami nawet kilkadziesiąt metrów nad ziemią. - Buduje się je w konarach drzew, wykorzystując gałęzie jako elementy konstrukcji nośnej - tłumaczy rozmówca Pawła Drozda. - Wynika to z tego, że dżungla zalewana jest wodą. Poza tym to doskonała ochrona przed dzikimi zwierzętami, ale także intruzami z sąsiednich plemion czy klanów. Do takiego domu trudno się dostać, trzeba do niego wchodzić po palu z zaciosami, który można za sobą wciągnąć, odcinając drogę nieproszonym gościom - opowiada Jakub Urbański.
W domach, których powierzchnia sięga 40 metrów kwadratowych, mieszkają nawet dwie rodziny. - Takie domy tradycyjnie podzielone są na trzy części: w jednej mieszkają kobiety, w drugiej mężczyźni, a trzecia... tłumaczy pojawianie się dzieci. W każdej jest palenisko i to całkowicie bezpieczne, bo podłoga wyłożona jest gliną i kamieniami - mówi globtroter.
Korowajowie, jak podkreśla podróżnik, niewiele czasu spędzają w tych domach. - To jedna z najbardziej pierwotnych kultur łowiecko-zbierackich, dlatego znakomita część życia upływa im na zdobywaniu jedzenia: polowaniu, zbieraniu roślin czy ziół rosnących w dżungli - zaznacza Jakub Urbański. - Na śniadanie, obiad i kolację je się placki z mąki sagowej, choć powiedzenie, że są to placki jest chyba nadużyciem. To po prostu mąka zmieszana z wodą, która pochodzi z kałuży czy z zagłębień w liściach roślin. Taką kulę wrzuca się w ognisko - z wierzchu jest przypalona, a od środka surowa. Jedząc ją, po prostu obłupuje się kolejne warstwy. Takie ciasto całkowicie pozbawione jest smaku, czasami dokłada się do niego robaki, na przykład larwy chrząszczów. Ale robaki są delikatesem, wykorzystuje się je podczas wyjątkowych uroczystości czy ceremonii - tłumaczy Jakub Urbański, który jest również właścicielem największej fabryki owadów w Polsce.
Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy. Audycję przygotował i prowadził Paweł Drozd.
(mk, ei)