W Burundi kobiety nie spacerują
Mieszkają w domach z gliny, wstają o 5 rano, by przynieść wodę z rzeki oddalonej o dwa kilometry, po drodze zbierają gałęzie do gotowania strawy na palenisku, a potem czeka je jeszcze praca z motyką w polu z dzieckiem na plecach - tak wygląda "zwykły dzień" przeciętnej burundyjskiej kobiety.
Foto: Izabela Woźniak/PR
- Idzie kobieta, jedno dziecko na plecach, często drugie pod sercem, niesie motykę i ogromny kosz, a trzy kroki dalej, bez niczego, podąża mąż - opisuje częsty widok misjonarka, siostra Natanaela.
- Mężczyźni w Burundi nie pracują tyle, ile kobiety. Wstają rano, wychodzą na ulicę, spędzają cały dzień w miejscu spotkań towarzyskich, które niczemu nie służą - przyznaje Teodor, 28-letni bibliotekarz z Buraniro.
"Dwie Mzungu na Czarnym Lądzie, czyli Trójka w Burundi" >>>
Również życie w mieście mnie jest łatwe. Jedna z kobiet pytanych przez reporterki Trójki prowadzi mały sklepik odzieżowy. Ledwo wiąże koniec z końcem, dwa razy w ciągu ostatniego roku nie miała na czynsz. Martwi się o przyszłość swych dzieci, szczególnie o brak środków na ich edukację.
Jak wygląda zamążpójście? Młody mężczyzna, który chce założyć rodzinę, udaje się do ojca swojej wybranki i negocjuje tzw. dot - musi wykupić swoją przyszłą żonę. - Na kobietę, która pracuje w polu na wsi, mężczyzna musi zebrać ok. 300 tys. franków burundyjskich. Na kobietę, która posiada licencjat - ok. 500 tys., a na dziewczynę, która ukończyła studia i ma dyplom - ok. 800 tys. - opowiada Dina, nauczycielka ze stolicy kraju, Bujumbury.
Bardzo dobrą partią jest młoda dziewczyna z Europy. Basia - wolontariuszka z Polski - otrzymała bardzo wiele propozycji matrymonialnych. - W pewnym momencie wpadłam na genialny pomysł, że postawię wysoką stawkę, którą rzekomo proponuje mój tata. Poprosiłam o kilka krów, kóz i kurczaków… Potem już nikt nie starał się o moją rekę - śmieje się.